Kamil Maćkowiak

Przebodźcowanie

No i jakoś dotrwałem do początku urlopu, choć gdybym miał być precyzyjny, raczej się do niego doczołgałem. Ostatnich pięć spektakli grałem na blokadach, zastrzykach, lekach, bo odcinek lędźwiowy już postanowił sobie wziąć L4 i nie czekać do oficjalnego zakończenia sezonu.

Leżę więc w domu, powoli odzyskując podstawową sprawność i planuję najbliższe tygodnie. Choć do grania wracam dopiero w drugiej połowie września, do firmy, setek decyzji, prób do DIVY2 najpóźniej w sierpniu, ale to i tak właśnie ten czas bez cowieczornego zwieńczenia jakimś monodramem, lub dwuosobówką na scenie, jest tym, czego potrzebuje najbardziej. Ostatnie tygodnie pokazują, że nawet bardziej niż wyjazdu do Portugalii, bo im bliżej do wylotu, tym częściej pojawiają mi się myśli: „czy mi się naprawdę chce”? Sama logistyka podroży, rezerwacji lotów, kwater, transferów, choć przecież dotychczas niebędąca większym problemem, w tym roku jawi mi się jako wyzwanie ponad siły. Mam aktualnie poczucie, że najchętniej zamknąłbym się na ten czas u siebie w domu, przy włączonym wentylatorze oczywiście, wyłączył za to komórkę (detoks od mediów społecznościowych byłby dodatkowy profitem), włączył jakąś spokojną muzykę i tak trwał, aż w mojej głowie uspokoi się chaos, który bardziej niż kiedykolwiek mogę nazwać przebodźcowaniem.

Czy to tylko moment, efekt trudnego sezonu, postępujący kryzys wieku średniego, nawrót depresji?

Za dużo spraw, permanentnych napięć, gaszenia pożarów, presji i ciągłego poczucia niezadowolenia, że robię za mało. Za słabo się staram, że muszę dać z siebie więcej, więcej zaplanować, osiągnąć. Tak to dalekie od coachingowskich książek, które ostatnio czytam, by przestać się ciągle zadręczać bilansami, podsumowaniami, docenić, co jest, być tu i teraz. A czytam ich ostatnio sporo, bo scenariusz drugiej części DIVY kilka razy dotyka tematu samorozwoju i szukania pomocy w podręcznikach, które obiecują naszym skołatanym emocjom spokój, niespełnionym marzeniom erupcję ich realizacji, a domowemu budżetowi, któremu inflacja już zupełnie skopała tyłek – zdobycie pierwszego miliona w 28 dni.

Urlop się zatem zaczął, wyjazd, który planuję od prawie roku, a który witam z niezauważalną ekscytacją, raptem za kilka dni. W głowie wciąż kłębią się zawalone i przekładane deadliny, wnioski, dotacje, sponsorzy, oferty, nieprzeczytane sztuki, nieodpisane maile…

Jak od tego uciec? Przewietrzyć głowę? Sama zmiana kraju, otoczenia wystarczy? A co jeśli problem tego zmęczenia jest głębszy?

W sumie mógłbym w tym felietonie napisać dużo więcej, obnażyć się z aktualnych lęków, czy raczkujących decyzji, ale zostawię sobie już tę potrzebę ekshibicjonizmu na drugą część DIVY, tam muszę wyrobić kilkadziesiąt tysięcy znaków, a widzę, że weny do tworzenia spektaklu, którego podtytuł brzmi „lament królowej” (to o Divie, rzecz jasna) nie brakuje.

Drodzy, życzę Wam odpoczynku. Czasu. Spokoju. Chwil dla siebie, dla bliskich. Bez techniki, bez zagłuszaczy i wypełniaczy. A może najbardziej życzę tego samemu sobie, żeby w końcu usłyszeć to, co  moja psychika coraz głośniej próbuje mi zakomunikować.