Mateusz Lipski

Antybohaterowie

Jest połowa lat dziewięćdziesiątych, a ówczesny licealista wiedzie na ogół radosne, typowe dla nastolatka życie. Od rana szkoła, potem beztroskie snucie się z przyjaciółmi. Chwilowe zmartwienie stanowi nadchodząca klasówka lub szlaban na imprezowanie. Za szczególną wartość uznaje czas spędzany z rówieśnikami, szczerą interakcję, siłę i trwałość bezinteresownych relacji. 25 lat później, dzisiejszy licealista wiedzie również pozornie radosne, typowe dla nastolatka życie. Od rana szkoła, później szereg zajęć dodatkowych, praca domowa do późnego wieczora. Nie ma czasu martwić się nadchodzącą klasówką, pisząc ich kilka tygodniowo.

Nie zna pojęcia szlabanu na imprezowanie, bo komu ze znajomych chciałoby się cokolwiek organizować. Okazje do spotkań z rówieśnikami zdarzają się mu nieczęsto, a pojęcie interesowności i płytkości relacji poznał już dobrze. Nie są to jednak dla niego powody do szczególnych zmartwień. Za kilka dni, po raz kolejny weźmie udział w młodzieżowym strajku klimatycznym, manifestując lęk i chęć walki o własną przyszłość. Bohaterów pokolenia swoich rodziców – wciąż celebrytów, medialnych gwiazdorów uznaje w zasadzie za antybohaterów jego czasów. Wylansowani przez media „plastikowi bogowie” żyją bowiem z promowania, lokowania i namawiania do jeszcze większej konsumpcji. Na swoich profilach przekonują, że piętnasty z serii gadżet jest po prostu niezbędny, a pozorowana przez nich troska o planetę to w realnym życiu posiadanie samochodu z pięciolitrowym silnikiem. Wszystkiego tego, co nasze pokolenie po latach zapóźnienia i niedostatków łykało bezkrytycznie, młody zupełnie nie kupuje. Mentalnie i świadomościowo jest daleko przed nami.

Myśląc o jego pokoleniu, spojrzeć należy na pozbawiony głębszej refleksji model dostatniego i komfortowego życia, z którego mało kto chce dziś rezygnować. Czy rzeczywiście potrzebujemy gastroturystyki all inclusive – patologicznego obżarstwa i milionów ton zmarnowanej w skali globalnej żywności? Czy potrzebujemy tysięcy zbędnych, plastikowych, w istocie jednorazowych i bezwartościowych produktów oferowanych przez znane sieciówki? Czy podróż transportem zbiorowym to wciąż ujma i oznaka niskiego statusu majątkowego? Czy kolejna kąpiel w wannie pełnej wody nie jest możliwa do zastąpienia znacznie oszczędniejszym prysznicem? Czy ustawiczna, krzycząca z billboardów promocja mięsa dostępnego w niskiej cenie nie powinna być już od dawna zabroniona? To tylko kilka przykładów z niekończącej się listy naszych win.

Podczas tegorocznego urlopu, w trackie rozmowy ze znajomym – ojcem dwójki dorosłych dzieci – dowiedziałem się, że zmian klimatycznych w istocie nie ma. Że to tylko propaganda i wielki biznes. A jeśli nawet jakieś zmiany postępują, to ich wyraźnych skutków nie odczujemy ani my, ani nasze dzieci, ani nawet pokolenie naszych wnuków.

Analizując czas ostatnich kilku lat trudno mi uniknąć wrażenia, że żyję w świecie równoległym. Jeśli z ust najważniejszych osób publicznych padają słowa podważające fakty naukowe, nazywające wartości nadrzędne mianem wyimaginowanych, w jaki sposób mielibyśmy oczekiwać zmian w świadomości masowej?

Szczęście w nieszczęściu – przejęci katastrofą klimatyczną młodzi ludzie nie słuchają dziś słownych wykwitów tych pseudoautorytetów i antybohaterów.