Kultura

Nie robimy teatru z myślą o popularności

Nie robimy teatru z myślą o popularności

Teatr Muzyczny w Łodzi od lat cieszy się ogromną popularnością wśród łodzian i fanów musicali z całej Polski. O tym, jaka jest tajemnica tej popularności, jak się robi teatr muzyczny i dlaczego musical w Polsce ma coraz większą publiczność, opowiada Grażyna Posmykiewicz, dyrektor Teatru Muzycznego w Łodzi, która w tym roku obchodzi podwójny jubileusz: 45-lecia działalności w łódzkiej kulturze i 25-lecia pracy w Muzycznym.

 

Proponuję, żebyśmy naszą rozmowę zaczęli od sprawy pieniędzy, a później przejdziemy do przyjemniejszych tematów. Możemy tak?

Możemy.

Ile rocznie kosztuje utrzymanie Teatru Muzycznego w Łodzi?

„To nie są tanie rzeczy” (śmiech). Łącznie nasze dotacje wynoszą ponad 12 milionów złotych.

To dużo pieniędzy.

Tak, ale to nie pokrywa wszystkich naszych wydatków. Premiery za te pieniądze nie przygotujemy. Wspomniana kwota to koszty stałe, przeznaczane na utrzymanie teatru, czyli wynagrodzenia, opłaty za energię i opłaty administracyjne. Wszystkie działania dodatkowe są finansowane z tego, co zarobimy i z tego, co pozyskamy od sponsorów i z dotacji.

Przychodząc do teatru, nie zastanawiamy się nad tym, jak wiele osób przygotowuje spektakl, który oglądamy. Ile osób pracuje w Teatrze Muzycznym i czym się zajmują?

Na to też trzeba patrzeć z dwóch perspektyw. Pierwszą grupę tworzą nasi etatowi pracownicy, a drugą wszyscy zatrudnieni na umowę o dzieło i umowę-zlecenie. W tej chwili zatrudnionych na podstawie umów o pracę mamy sto trzydzieści pięć osób, drugie tyle to nasi stali współpracownicy i przede wszystkim artyści doaangażowani do kolejnych spektakli, wybierani podczas castingów.

Kto jest w tej grupie osób zatrudnionych na etatach?

Soliści, orkiestra, balet, zespół wokalny. Do tego trzeba doliczyć obsługę techniczną teatru, dział promocji, dział księgowości, biuro sprzedaży biletów i obsługi widzów oraz administrację.

Sporo osób…

To duży teatr.

Wspomniała Pani, że artystów do spektakli „pozyskujecie” z zewnątrz poprzez castingi. Ale aktorzy zatrudnieni w teatrze chyba mają gwarancję występowania?

Jeśli chodzi o role pierwszoplanowe, gwarancji nie ma nikt. Jeżeli nasi artyści myślą o którejś z głównych ról, to także muszą wziąć udział w castingu. Natomiast jeżeli chodzi o mniejsze role czy epizody, to dobieramy do nich naszych aktorów, już poza castingiem.

Wypytuję o pieniądze, ponieważ Teatr Muzyczny w Łodzi jest miejską instytucją kultury, ale od pięciu lat jest współprowadzony przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego. W tym roku umowa została przedłużona na kolejne trzy lata. Na czym polega idea współprowadzenia?

Na współfinansowaniu. Minister wybiera instytucje, które jego zdaniem zasługują na to, żeby mieć ministerialną dotację i co roku zasila nasz budżet kwotą zapisaną w umowie.

Ile rocznie i czy są to pieniądze przeznaczone na cele wskazane przez urzędników, czy może pani sama decydować, na co je wyda?

To ponad milion siedemset tysięcy złotych i do nas należy decyzja, na co je przeznaczymy.

Dość o pieniądzach. Przed nami nowy sezon. Poprzedni podsumowała Pani jako bardzo udany. W teatrze w sumie pokazano sto dwadzieścia trzy spektakle i szesnaście koncertów, a na widowni zasiadło niemal osiemdziesiąt tysięcy osób! A jaki będzie nowy sezon, co nas w nim czeka?

Wierzę, że nie gorszy, choć mam nadzieję, że będzie lepszy. Mamy szeroki i dobrze skrojony repertuar. „Skrzypek na dachu”, „Les Misérables”, „Złap mnie, jeśli potrafisz”, „Pretty Woman”, „Prosimy nie wyrywać foteli” to doskonałe musicale, które gwarantują pełną salę. Szykujemy też nową pozycję, która, o czym jestem przekonana, będzie wspaniała. To musical napisany specjalnie dla naszego teatru przez Jakuba Szydłowskiego, naszego szefa artystycznego, muzykę skomponuje Jakub Lubowicz. Premierę zaplanowaliśmy na osiemnastego maja przyszłego roku.

Czyli „Drakula”…

Tak, to będzie prapremiera tego musicalu. Temat znany, wiadomo, ale nowi twórcy zawsze patrzą na tę historię z innego punktu widzenia. Jestem pewna, że to będzie nasz kolejny hit.

Nie powiedziała Pani nic o kolejnej edycji Festiwalu OFF Północna…

Jeszcze nie zdążyłam. To będzie ósma edycja festiwalu, który znakomicie się rozwija, ma coraz więcej widzów i coraz lepsze spektakle. Powoli zaczynamy ustalać repertuar i niebawem ogłosimy jego szczegóły. Imprezą towarzyszącą jest Konkurs Piosenki Aktorskiej im. Jonasza Kofty, który również ma coraz większą renomę, przyciąga ludzi młodych, znakomicie przygotowanych muzycznie.

Chciałbym zapytać o widzów, którzy odwiedzają Muzyczny. Czy znają ich Państwo, wiedzą, jakie mają oczekiwania i czy to, co w Muzycznym robicie, jest właśnie efektem tych oczekiwań?

Kilka razy przeprowadziliśmy ankiety wśród naszej publiczności. Chcieliśmy poznać ich preferencje i oczekiwania. Oczywiście wszystkich naszych widzów nie znamy, ale ogólną wiedzę mamy i korzystamy z niej, układając repertuar. Podkreślić warto, że wśród publiczności Muzycznego jest sporo osób, które są naszymi stałymi gośćmi i przychodzą nawet po kilka razy na ten sam spektakl. Nie tylko łodzianie, bo fanów musicali mamy w całej Polsce. Nasza publiczność kocha musical.

Myślę, że nie tylko publiczność Muzycznego…

Ma pan rację, ludzie generalnie lubią muzykę. Bez niej byłoby nam bardzo smutno. Dlatego dajemy publiczności możliwość obejrzenia i posłuchania zrealizowanych z rozmachem musicali, ale mamy też kilka skromniejszych form muzycznych na małej scenie. Na przykład dla tych, którzy tęsknią za operetką, wprowadziliśmy w niedziele cykl „W samo południe”. Wtedy można posłuchać muzyki operetkowej. Cykl ma już swoich fanów, którzy upominają się także o inne rodzaje muzyki, dlatego podjęliśmy decyzję o rozszerzeniu repertuaru o elementy musicali i piosenki. Pozostając jeszcze przy małych formach zdradzę, że planujemy serię koncertów familijnych. Wracamy także z Krakowskim Salonem Poezji, który ma już swoją stałą publiczność. To świetne połączenie poezji z muzyką.

Wrzesień to nie tylko początek nowego sezonu w Teatrze Muzycznym. To także ważny miesiąc dla pani życia zawodowego – równo dwadzieścia pięć lat temu zaczęła pani swoją przygodę z Muzycznym. Pamięta pani tamten czas?

Znakomicie pamiętam. Dodam, że obchodzę dwa jubileusze w tym roku, bo w listopadzie minie czterdzieści pięć lat mojej pracy w łódzkiej kulturze.

No proszę… O drugim jubileuszu nie wiedziałem.

Najpierw był Teatr Powszechny, później Teatr Jaracza, jeszcze później Wydział Kultury Urzędu Miasta Łodzi, a od dwudziestu pięciu lat jestem w Teatrze Muzycznym. Przyznam, że z dramatem byłam związana od zawsze, więc decyzja o przejściu do Muzycznego była dla mnie bardzo trudna, a nawet troszkę się tej zmiany bałam. Niektórzy bardziej doświadczeni koledzy mówili: uważaj, bo tam jest tyle zespołów, orkiestra, zupełnie inni ludzie. No i tak mnie nastawili, że przyszłam tutaj mocno wystraszona. Niepotrzebnie, bo spotkałam się z serdecznym przyjęciem.

A co jest najważniejsze w byciu dyrektorem teatru?

Trzeba kochać artystów i muzykę!

Jak Pani z dzisiejszej perspektywy ocenia kondycję Teatru Muzycznego, czy operetki już całkowicie oddały pole musicalom?

W teatrze, jak w życiu – w niektórych kwestiach jest lepiej, w innych gorzej. Idziemy do przodu, więc wszystko się zmienia. Chociażby właśnie repertuar, w którym kiedyś były właściwie same operetki. Teraz mamy wyłącznie musicale. Zaczęło się od „Skrzypka na dachu”, którego polska prapremiera odbyła się czterdzieści lat temu w naszym teatrze. Wciąż go gramy i wciąż cieszy się ogromną popularnością, a bilety mamy wyprzedane do grudnia. Potem był „Człowiek z La Manchy” i tak poszło. Ale repertuar to niejedyna zmiana w Muzycznym. Zmieniło się o wiele więcej, jak choćby to, że dziś nie mamy w teatrze pracowni. Dekoracje, większość kostiumów zamawiamy na zewnątrz.

No właśnie, ale gdyby Pani tak miała te dwadzieścia pięć lat podsumować? Co udało się zrealizować?

Tu odpowiedź jest prosta: po pierwsze – transformacja repertuarowa i organizacyjna, po drugie – generalny remont. Bez niego nie byłoby dziś tego teatru, ponieważ budynek by się rozpadł. Remont trwał cztery lata, a my musieliśmy się wynieść. Nie mieliśmy przez ten czas swojej sceny i siedziby. Dostaliśmy od miasta niewielką nieruchomość, w której ulokowała się dyrekcja, sekretariat i biuro obsługi widzów. Pozostali pracownicy działali na odległość.

Można powiedzieć, że byliście prekursorami pracy zdalnej…

Rzeczywiście tak było, ponieważ nasze teatralne życie toczyło się poza teatrem. Pojawiły się nawet sugestie, żeby na czas remontu rozwiązać zespół. Zaparłam się i nie zgodziłam na to. Zespół rozwiązać jest łatwo, ale odbudować trudno, a czasami jest to niemożliwe. Mimo wszystkich niedogodności to był fajny czas. Ludzie byli bardzo zaangażowani, a wszyscy dookoła odnosili się do nas z dużą sympatią i wsparciem.

Gdzie graliście?

W Łodzi w wynajętych salach w sześciu miejscach. Wyjeżdżaliśmy do innych miejscowości w Polsce, ale również za granicę. Bardzo dużo graliśmy w Niemczech i Belgii. Na kilkanaście miesięcy udało się nam nawiązać doskonałą współpracę z Wytwórnią. Miałam umowę z prezesem, że pozwala nam grać i robić próby za darmo. Dzieliliśmy się za to wpływami. Było to bardzo koleżeńskie i miłe. W tym szalonym czasie zrobiliśmy dwanaście premier. Nie były to tak skomplikowane realizacje, jak „Człowiek z La Manchy” czy „Drakula”, ale działaliśmy przez cały czas. Pamiętam „Wesołą wdówkę”, której premierę zaplanowaliśmy w ogrodach Pałacu Poznańskiego. Z jednej strony niesamowite przeżycie, a z drugiej traumatyczne. Przez cały tydzień była piękna pogoda, a w sobotę, na którą zaplanowaliśmy premierę, lało od rana. Wciąż dzwoniły telefony z pytaniem, czy odwołujemy albo przenosimy spektakl w inne miejsce. Ale się uparłam i czekałam. Lało do osiemnastej i przestało.

Zaklęła Pani deszcz…

Można tak powiedzieć. Wszystko opóźniło się o dwie godziny, ale zagraliśmy przy rozgwieżdżonym niebie. Do dziś pojawiają się głosy, żeby to powtórzyć. W tamtym czasie graliśmy także mniejsze formy, dużo koncertów, spektakli dla dzieci i młodzieży. Dziś w repertuarze mamy choćby „Madagaskar”, „Tadka na tropach Minotaura”, „Uchodźców z planety Lagła”. Dzieciaki lubią do nas przychodzić, a ja lubię atmosferę, którą tworzą. Przyznam się, że zawsze wtedy siadam na widowni, obserwuję ich emocje i słucham krzyków. To fantastyczne, jak dzieci przeżywają teatr. A przy okazji warto dodać, że mamy bardzo rozwiniętą działalność edukacyjną, adresowaną zarówno do maluchów, jak i młodzieży i dorosłych. Prowadzimy warsztaty śpiewu i tańca, a także gry aktorskiej. W ten sposób staramy się zaprzyjaźniać wszystkich z teatrem, a przy okazji wychowujemy młode pokolenie widzów.

Wśród łódzkiej publiczności panuje przekonanie, że Muzyczny to najpopularniejszy teatr w mieście. Jak się robi taki teatr?

Nie robimy teatru z myślą o popularności, chcemy robić teatr bardzo dobry, w którym liczy się zaangażowanie zespołu, wieloletnie doświadczenie i pragnienie, żeby publiczność była zadowolona. Wtedy również my jesteśmy szczęśliwi. Myślę, że to jest sekret popularności Muzycznego.

Rozmawiał: Robert Sakowski
Zdjęcia: Justyna Tomczak

Drakula w Teatrze Muzycznym