Choć od lat przekonany jest, że bliżej mu do ról komediowych niż dramatycznych, to za te ostatnie otrzymuje najważniejsze polskie nagrody filmowe. Kiedy myślał, że nie ma już szans na bycie aktorem, zaczął pisać scenariusze i reżyserować. Teraz tą wszechstronną wiedzą podzieli się z uczestnikami warsztatów organizowanych podczas Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS. Rozmawiamy ze znakomitym polskim aktorem Piotrem Trojanem, absolwentem łódzkiej Szkoły Filmowej.
Miło będzie się spotkać z Panem podczas TEATROPOLIS. Nie zobaczymy jednak Pana w części konkursowej festiwalu, a w zupełnie innym charakterze. Jakim?
Można powiedzieć, że w pewnym sensie nauczyciela. Poprowadzę warsztaty do ośmiu odważnych osób, które zechcą dotknąć czegoś więcej niż aktorstwa. Pracując już kilka lat w zawodzie dostrzegłem, jak bardzo ogranicza nas edukacja w szkole aktorskiej. Nie uczy się tam nas być twórcami, jedynie aktorami. Tymczasem na co dzień w swojej pracy utwierdzam się w przekonaniu, że trzeba być twórcą, który nie tylko dobrze zagra daną rolę, ale sam będzie ją sobie potrafił napisać i wyreżyserować. Taka wszechstronność jest niezbędna w dzisiejszym świecie.
Pan zresztą doświadczył jej na własnej skórze.
Moje początki w aktorskiej karierze trudno nazwać udanymi. To nie tak jak teraz, że młodzi ludzie kończą szkoły filmowe i świat filmu stoi przed nim otworem, tyle teraz różnych produkcji na platformy streamingowe powstaje. Grałem dużo w teatrze, ale w filmach dostawałem same epizody. W końcu, po którymś kolejnym castingu, gdzie ponownie odpadłem na trzecim etapie, zrezygnowany stwierdziłem, że chyba pora odejść z zawodu. Od zawsze pisałem teksty – i do teatru, i do swoich kabaretów. Postanowiłem spróbować reżyserii. I poszedłem do Szkoły Wajdy.
I tak powstał krótkometrażowy film „Synthol”, który Pan wyreżyserował, napisał do niego scenariusz i jeszcze zagrał główną rolę?
Wygrał festiwal Dwa Brzegi, dostał wyróżnienie w Gdyni, pojeździł po świecie. To historia o chłopaku mięśniaku, który mieszka z mamą i z jej pomocą przygotowuje się do zawodów kulturystycznych.
Teraz zdobytą wiedzą, chce się Pan podzielić z uczestnikami warsztatów organizowanych podczas Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Monopolis. Czy mogą wziąć w nich udział tylko osoby, które uczą się w szkołach artystycznych?
Absolutnie nie. Zapraszamy wszystkich, którzy lubią tworzyć i chcieliby się z tą swoją twórczością zmierzyć. W grupie ośmioosobowej, którą wyłonię z nadesłanych zgłoszeń, pracować będziemy przez pięć festiwalowych dni, a końcowy efekt naszej pracy będzie można zobaczyć podczas Gali Finałowej wieńczącej Festiwal Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS.
Widzę, że to zadanie dla bardzo odważnych ludzi, tylko pięć dni na przygotowanie przedstawienia, to będzie naprawdę spore wyzwanie.
Scenariusz tego przedstawienia powstanie na podstawie nadesłanych przez chętnych do wzięcia udziału w naszych warsztatach krótkich autorskich filmików. Przygotuję go osobiście, a o scenografię, kostiumy, oświetlenie zadbają moi koledzy po fachu, którzy również uczestniczyć będą w tych warsztatach. Kto wie, może zrodzi się z tego wspaniała teatralna trupa, z którą na stałe zagościmy na Scenie Monopolis. Trzeba próbować, doświadczać, otwierać się na nowe propozycje i możliwości. W twórczości fascynująca jest właśnie ta nieprzewidywalność.
Cieszy się Pan z tego teatralnego wyzwania? Ostatnio zdecydowanie częściej niż na teatralnych scenach oglądać można Pana w różnych filmowych produkcjach.
Oczywiście, że się cieszę, przede wszystkim na pracę z młodzieżą, te spotkania wciąż mnie rozwijają. Faktycznie ostatnio zdecydowanie więcej bywam na filmowym planie i nieco wybiłem się z tego teatralnego rytmu. Absolutnie nie narzekam, bo to mój świadomy wybór, dlatego teraz za każdym razem, kiedy mam stanąć na teatralnej scenie dopada mnie całkiem spory stres. I wyjść z podziwu nie mogę, jak moi doświadczeni koledzy Ilona Bielska i Mikołaj Grabowski, z którymi gram w Teatrze Polonia, potrafią zawładnąć publicznością. To jest po prostu mistrzostwo w pełnej krasie. Naprawdę przyjemnie się patrzy, jak oni grają.
Jest Pan bardzo skromny chwaląc kolegów po fachu. Tymczasem na swoim koncie ma Pan najlepsze z polskich nagród filmowych – Orła za najlepszą główną rolę męską w filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”. Za tą samą rolę nagrodzono Pana także na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, gdzie również zdobył Pan nagrodę za rolę Patryka Galewskiego w filmie „Johnny”. Czuje się Pan gwiazdą?
Nie, absolutnie nie. Jeszcze wiele mam w życiu do zrobienia. Nie przepadam też za samym określeniem gwiazda, wielu ludzi się teraz na nie kreuje. Brylują w social mediach i na ściankach. Ja nie mam potrzeby dzielenia się z całym światem tym, co akurat jadłem na śniadanie, gdzie byłem, z kim się spotkałem. Nie umiem koloryzować swojego życia, ulepszać go na pokaz. Wiem, że ludzie są ciekawi tego, co u mnie się dzieje, ale ja nigdy nie przekroczę pewnych granic. Po pierwsze – prywatność, dla zdrowia psychicznego, chcę zostawić dla siebie. Po drugie – nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem, czy pokazywać życia, którego nie wiodę. Chętnie podzielę się ciekawostkami z planu, tyle mogę zrobić.
Jak to, przecież nie raz słyszałam od aktorów, że podczas castingów producenci często zwracają uwagę na to, kto ilu ma fanów w social mediach, bo to potem bardzo ułatwia promocję danej produkcji.
Tylko niekoniecznie ja potem chcę oglądać takie produkcje. Pytanie, czy to, aby na pewno jest sztuka? Dla mnie nie. Stworzyłem swój własny świat filmowy i teatralny i dobrze mi z tym. Swoją autentycznością przekonałem też wielu reżyserów. Pamiętam, jak na początku chodziłem na castingi, musiałem być ładnie ubrany i dawać z siebie wszystko. Ale wówczas byłem po prostu jednym z wielu. Po czasie zrozumiałem, że nie warto się przebierać, czy udawać kogoś innego, jestem, jaki jestem i z tym mi dobrze, kamera to właśnie kocha.
Ogląda Pan chętnie filmy, w których zagrał?
Bardzo rzadko oglądam. Ale polubiłem serial komediowy „Emigracja XD”, w którym gram Romana. Roman to recydywista, ukrywający się w Londynie przed polskim nakazem aresztowania. Prawie całe życie spędził w poprawczakach i więzieniach, gdzie w dziwnych okolicznościach narodziło się w nim zamiłowanie do kolejnictwa. To serial komediowy, a ja bardzo lubię komedie.
Niemożliwe, przecież większość Pana ról, to role dramatyczne.
To prawda, dlatego sam reżyser bardzo się zdziwił widząc, jak dobrze sobie radzę w tym formacie. Już w liceum tworzyłem kabarety i wszyscy byli przekonani, że będę grywał tylko w komediach. Po czym pojawił się nagle jeden smutny film i tak się to już potoczyło. Za to powstaje komedia na podstawie mojego scenariusza.
Może Pan coś więcej powiedzieć o tym projekcie?
Na razie o filmie niestety nie, ale tworzenie scenariusza sprawiło mi naprawdę dużą przyjemność. Jest w nim bardzo dużo historii z życia. Bardzo szybko nawiązuję relacje z ludźmi, wchodzę z nimi w różne dialogi, potem te historii sobie spisuję i wykorzystuję właśnie przy tworzeniu scenariuszy. Interesuje mnie wszystko, co jest delikatne, niedopowiedziane. Tak, ja te rozmowy w podróży, z przypadkowymi nieznajomymi.
Pewnie tych historii całkiem sporo Pan już spisał, czy wobec tego tworzą się kolejne scenariusze?
Piszę, zresztą cały czas pracuję też nad tym, aby tę sztukę pisania doskonalić.
Pracuje też Pan nad nowym filmem?
Tak, z łódzkim producentem Opus Filmem, z którym doskonale mi się współpracuje. Oni zawsze realizują świetne scenariusze. Nie ukrywam, że dokonałem już w swoim zawodowym życiu kilka złych wyborów produkcyjnych i teraz bardzo starannie dobieram produkcje, w którym mam się pojawić.
Często bywa Pan w Łodzi? Kończył Pan tu studia w Szkole Filmowej, potem grał w łódzkich teatrach Nowym i Jaracza?
Może nie tak często jakbym chciał, bo lubię tutaj bywać. Mam nawet swoje ulubione miejsca. To dwie restauracje Drukarnia na OFF Piotrkowska i Polka w Manufakturze. Teraz odkryłem Monopolis i jestem zachwycony tym miejscem. I cieszę się bardzo, że w marcu spędzę tu kilka dni. Trochę miłych wspomnień z tym miastem wciąż jest w mojej pamięci.
Także tych ze Szkołą Filmową?
Jak najbardziej, łódzka szkoła stawiała na różnorodność. Wielu moich kolegów z roku to wspaniali aktorzy. Choć przyznam, że po latach dostrzegam pewne mankamenty w systemie nauczania, ale nie chciałabym się na ten temat rozwodzić. Powiem tylko, że odnoszę wrażenie, że w polskich szkołach artystycznych wszyscy mają być identyczni. Daleko nam do Zachodu, gdzie docenia się, że ktoś ma inny akcent, inaczej wygląda, nie mówi perfekcyjnym angielskim. Tam to są atuty, bo to powoduje, że ktoś jest wyjątkowy. A tymczasem pamiętam stres, jaki towarzyszył mi w szkole. Dopiero po jej ukończeniu zacząłem być aktorem bez kompleksów i lęków. W pewnym momencie odkryłem, że wszystkie moje niedoskonałości sprawiają, że jestem wyjątkowy. Dzięki temu, że nie jestem doskonały, mogę zbliżyć się do widza.
Gra Pan trudne emocjonalnie role – najpierw Tomasza Komendy, potem Patryka Galewskiego w filmie „Johnny”, w serialu „Szadź” bohater równie trudny. Jak sobie Pan radzi, by udźwignąć takich bohaterów?
Bardzo pomogła mi praca na planie filmowym z Agatą Kuleszą, która grała matkę bohatera w filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomasza Komendy”. Kiedy dostrzegła w pewnym momencie, jak bardzo jestem spięty, wzięła mnie na bok i powiedziała: jedyne, co możesz zrobić, to zagrać tę rolę najlepiej jak potrafisz, więcej nie zrobisz. Miała rację. Pokazywała mi też, jak ona prowadzi swoją postać. To były bardzo mądre i cenne uwagi. Z jej rad korzystałem też pracują nad postacią Patryka Galewskiego, w filmie, w którym musiałem zmierzyć się z trudnym dla wszystkich tematem – odchodzenia, śmierci. Kiedy przygotowuję się do roli, znikam z życia. Odcinam się od znajomych, rodziny, od wszystkiego, po to, aby nic nie zakłócało procesu stawania się danym bohaterem.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Paweł Keler