Teatr Powszechny w Łodzi zafundował nam dwudniowe, prawdziwe święto komedii. Pretekstem była setna rocznica urodzin Marca Camolettiego – niedoścignionego autora sztuk komediowych. Zaczęło się od prapremiery „Pozorów”, potem nagrody otrzymali laureaci siódmego „Komediopisania”, a w sobotę odbyła się arcyciekawa dyskusja o tym, dlaczego wstydzimy się komedii.
Niepozorne „Pozory” Camolettiego w reżyserii Jakuba Przebindowskiego to jeden z tych spektakli, które przypominają nam, jak wielka to sztuka rozśmieszyć w sposób błyskotliwy i nienachalny. Zasiąść w teatralnym fotelu i na dwie godziny przenieść się w inny świat, w którym kąciki ust mimowolnie unoszą się do góry, to wielka sztuka. Parafrazując fragment z „Dziennika” Gombrowicza („im mądrzej, tym głupiej”) powiedziałbym: „im poważniej, tym śmieszniej”. Bo (całe szczęście!) nie mamy na scenie farsowej bieganiny ani silenia się na śmieszność i dowcipasy. Jest historia i aktorstwo nierysowane grubą krechą. „Pozory” to komedia w najczystszej formie. Profesjonalna teatralna robota, która nie udaje niczego, a widzowi daje oddech. Wprowadzona przez dyrektorkę Teatru Ewę Pilawska postać Nadii to strzał w dziesiątkę. Kolejne odsłony spektakli z nią zbudowały postać, która w Łodzi jest już marką samą w sobie. Arkadiusz Wójcik w tej roli po raz kolejny nie zawodzi. Zaryzykowałbym nawet, że to chyba najlepsze z dotychczasowych wcieleń słynnej pomocy domowej. Całe szczęście Nadia nie jest tutaj jedyną gwiazdą. Świetnie grają Paulina Nadel i Michał Lacheta. W ogóle aktorzy Teatru Powszechnego nie zbliżają się do tworzenia nudnych, przewidywalnych stereotypów. Są wiarygodni i to się czuje.
Nie zawsze tak jest, wręcz takie podejście do tworzenia spektaklu komediowego jest rzadkością. Niestety żyjemy w czasach, kiedy jesteśmy bombardowani komediami złej jakości. I to też był jeden z wątków sobotniej dyskusji „Dlaczego wstydzimy się komedii”. Bardzo cenny był przypomniany przez Jacka Cieślaka historyczny rys. Mało kto chyba zdaje sobie sprawę z dość zaskakującego paradoksu. Nasi romantyczni wieszcze, którzy nawoływali w swojej literaturze do mesjanistycznej walki o ojczyznę, w rzeczywistości byli raczej zajęci uwodzeniem żon rosyjskich generałów. Z kolei Aleksander Fredro, którego młodość naznaczył udział w wojnie, został najwybitniejszym polskim komediopisarzem. Coś to mówi o poczuciu humoru i o tym, kto naprawdę potrafi się śmiać… Ciekawe były spostrzeżenia Juliusza Machulskiego, który z właściwym sobie dowcipem przypomniał, jak wielkiej precyzji i staranności wymaga komedia. Tutaj nie można wytłumaczyć się (co często robią twórcy niekomediowi): „tak miało być” albo „widz nie zrozumiał”. Bo jeśli coś w komedii nie zadziała, spektakl nie wyjdzie, nie wybrzmi. Cenny był głos aktorek Powszechnego, które celnie zauważyły, że to nie widzowie, ale przede wszystkim środowisko teatralne, szkoły teatralne i krytycy wstydzą się komedii.
To był wartościowy weekend. Niezwykle mnie cieszy, że Polskie Centrum Komedii działa właśnie Łodzi i że przy Legionów możemy jednego wieczoru oglądać oczyszczające „Pozory”, za tydzień wybitne „Kto chce być Żydem?”, a potem spotkać się na spektaklu Lupy czy Warlikowskiego. Jak to dobrze, że Pilawska stworzyła w Łodzi miejsce, które komedii nie tylko się nie wstydzi, ale wręcz jest tej komedii odważnym rzecznikiem. Miejsce, które jest wbrew tym, którzy komedię deprecjonują, mówiąc, że teatr komediowy nie może być artystyczny. Na koniec przywołam cytat z Agathy Christie: „Zawsze, kiedy spotykam kogoś, kto wynosi się nad innych, wiem, że mam do czynienia z człowiekiem z kompleksem niższości”. Dobrze, że Teatr Powszechny tego kompleksu niższości nie ma.
Jan Karbowiak