W Australii najważniejszy jest aerobik, w Indiach krykiet, w Arabii Saudyjskiej ogromną popularnością cieszą się wyścigi… wielbłądów. Można powiedzieć, że co kraj to sportowy obyczaj. I choć w Polsce te egzotyczne dyscypliny sportowe traktujemy jako ciekawostkę, a nie poważny sport, to sami też rozkochaliśmy się w jakże nieoczywistym sporcie, jakim jest żużel. Skąd wziął się fenomen tej dyscypliny w kraju nad Wisłą?
Był rok 1929 gdy żużel zawitał do Polski. Przybył do nas, jak wiele innych dyscyplin, z Wysp Brytyjskich. Wtedy nic nie zapowiadało, że dziewięćdziesiąt lat później to właśnie żużlowe stadiony będą przyciągać najwięcej kibiców, a transmisje telewizyjne ligowych rozgrywek żużlowych przebiją piłkarskie hity Ekstraklasy. Żużel przed wojną rozwijał się w Polsce spokojnie. Jednak wraz z jej zakończeniem wyskoczył w ekspresowym tempie, stając się jednym z liderów sportowego wyścigu o popularność kibiców.
Na kłopoty Skrzydlewscy
W Łodzi początki sportu żużlowego przypadają na 1948 rok. Założono wówczas klub o nazwie Tramwajarz. Właśnie wtedy sport żużlowy zaczynał stanowić ważną, pozytywną część życia dla doświadczonego wojennymi działaniami społeczeństwa. Żeby zrozumieć ten powojenny fenomen, warto przytoczyć cytat z książki Roberta Nogi „Żużel w PRL-u”:
„O tym, jakim fenomenem może stać się żużel, przekonały już pierwsze turnieje eliminacyjne do rozgrywek ligowych w 1948 roku. Zawody w Łodzi 25 kwietnia 1948 oglądało na stadionie dwadzieścia pięć tysięcy widzów, natomiast tydzień później w Pucku dwanaście tysięcy. Zaznaczyć trzeba, że Puck liczył wtedy zaledwie pięć tysięcy mieszkańców! Tłumy gromadziły się wszędzie tam, gdzie organizowano motocyklowe wyścigi torowe. W latach 50. prawdziwą żużlową stolicą Polski stał się Wrocław (…) Finał Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1952 roku oglądało siedemdziesiąt tysięcy osób”.
Od tamtych początków łódzki żużel przeszedł długą drogę. Drogę naznaczoną brakiem stabilizacji i ciągłymi zmianami, zarówno jeśli chodzi o wyniki sportowe, jak i organizację. I kiedy w 2005 roku, po wyjątkowo słabych sezonach zdecydowano o rozwiązaniu ówczesnego klubu, nikt nie przypuszczał, że oto w historii łódzkiego żużla zaczyna się nowy rozdział. Właśnie wtedy do akcji wkroczyła rodzina Skrzydlewskich na czele z Witoldem Skrzydlewskim. Z ich inicjatywy powstawał Klub Żużlowy „Orzeł” Łódź. Wtedy niewielu było takich, którzy wierzyli w renesans tego sportu w Łodzi, ale… Już osiemnasty sezon ten łódzki przedsiębiorca, właściciel największych w Polsce sieci kwiaciarni i biur pogrzebowych działających pod marką H.Skrzydlewska wykłada miliony na łódzki żużel. A wszystko ku radości kibiców żużla, których w Łodzi jest sporo.
To nie tylko sport, to widowisko
Trudno jest znaleźć prostą odpowiedź na pytanie skąd w Polsce taka popularność wyścigów żużlowych. A że jest to sport popularny, świadczą liczby. W poprzednim sezonie średnia widzów na meczach Ekstraligi wyniosła blisko 9 tys. osób, czyli tyle samo, ile przychodziło na mecze piłkarskiej Ekstraklasy. Liczby te zaskakują, ale dają też niezły obraz do analizy popularności żużla, choć i tak nie oddają jego końcowego efektu. Skąd więc fenomen sportu tak niedostępnego dla zwykłego Kowalskiego, kosztownego dla zawodników i niemalże nieznanego w krajach zachodniej Europy?
– Na sukces żużla składa się wiele czynników, ale moim zdaniem najważniejsze są emocje, które wyzwala w ludziach. Szczególnie gdy zawody ogląda się na stadionie. Jedne zawody obejrzane na żywo wystarczą, żeby złapać żużlowego bakcyla. Tutaj wszystko odbywa się w zawrotnym tempie, bieg następuje po biegu, tor stanowi główną arenę walki współczesnych wojowników, a akcja potrafi zmieniać swój bieg kilka razy podczas jednej minuty. Bywa, że o zwycięstwie często decydują centymetry – tak o żużlu opowiada Witold Skrzydlewski, Honorowy Prezes Orła Łódź.
Dla wielu kibiców, wyścigi na stadionie mają coś z antycznego teatru. I choć gladiatorów zastąpili żużlowcy, to ich walka jest tak samo nieprzewidywalna, jak przed wiekami. Widzów wyścigów żużlowych fascynuje jeszcze jeden element tej rywalizacji – ogromnej mocy motocykle, na których ścigają się zawodnicy. Pozbawione hamulców maszyny, które po starcie rozpędzają się do ponad 100 kilometrów na godzinę i towarzysząca temu świadomość, że nie da się ich zatrzymać w dowolnym momencie – to wszystko stanowi o tym, że jest to jedna z najniebezpieczniejszych dyscyplin. Zresztą historia wyścigów żużlowych naznaczona jest setkami kontuzji, wypadków, a niestety także i śmierci na torze.
Sport wyjątkowy i rodzinny, ale tylko u nas
Żużel w Polsce to dyscyplina, która nie ma sobie równych na świecie. W Szwecji czy Wielkiej Brytanii przeżywa spore problemy. W Danii, Czechach czy Niemczech jest na skraju upadku, w USA to raczej odmiana sportowego hobby. Może jeszcze w dalekiej Australii cieszy się jakąś popularnością i wypuszcza na żużlowe tory kolejne młode talenty. Ta wyjątkowość żużla może być jednym z czynników jego popularności nad Wisłą. Wreszcie mamy coś najlepszego – najlepszą ligę na świecie, mistrza świata i największe pieniądze ładowane w ten sport.
Poza tym ostatnie lata to kompletnie nowa jakość wyścigów żużlowych. Telewizje walczą o prawa do pokazywania żużla, wykładając na stół miliony, a arenami zawodów są coraz nowocześniejsze, a tym samym atrakcyjniejsze dla widzów stadiony.
– Na mecze Orła Łódź przychodzą całe rodziny. Tu nie ma chamstwa, wulgarnych okrzyków i agresji, które dominują na przykład na stadionach piłkarskich. Jeżeli ktoś chce spędzić dwie godziny, oglądając fajne widowisko sportowe, to musi koniecznie przyjść na stadion i na własne oczy zobaczyć wyścigi – mówi Witold Skrzydlewski.
I kibice przychodzą na Orła, choć nie tak licznie, jak chciałby honorowy prezes klubu, zawodnicy, trenerzy i sponsorzy, których z sezonu na sezon jest coraz więcej. Dlaczego zatem, skoro z żużlem w Polsce jest tak dobrze, w Łodzi jest z nim tak sobie?
Gdy pada deszcz, motocykl nie jedzie
Gdyby do każdego krzesełka na łódzkiej Moto Arenie dokupić niezły rower lub telewizor, to i tak jego jednostkowy koszt będzie niższy od tego na innych łódzkich stadionach. Tylko po co komu te dodatki, skoro ze względu na pogodę na obiekcie nie mogą odbywać się zawody. Żużel, jak niewiele dyscyplin sportowych, uzależniony jest od pogody. Jak jest ładna, można jechać, jak pada deszcz, jechać nie można. Nawet na tak nowoczesnym obiekcie, jaki ten w Łodzi.
– Dlatego trzeba dokończyć budowę stadionu Orła Łódź i dać mu dach, żeby kibicie mogli bez przeszkód uczestniczyć w sportowych zawodach, a nie musieli śledzić nerwowo prognozę pogody. Trudno sobie wyobrazić sytuację, że mecz piłkarski zostaje odwołany z powodu padającego deszczu. Jeszcze trudniej, że często dzieje się to z dnia na dzień, bo akurat leje i wiadomo, że tor nie będzie się nadawał do jazdy. U nas to nagminne – tłumaczy Witold Skrzydlewski.
Tegoroczny sezon żużlowy w Łodzi miał otworzyć wielki Mecz Narodów. Bilety były za złotówkę, a na stadionie mieli się ścigać najlepsi żużlowcy świata. Klub chciał w ten sposób zarazić pasją do żużla nowych widzów, licząc, że duża ich część pojawi się na pierwszym meczu ligowym. Ale… Przyszły deszcze i Mecz Narodów trzeba było odwołać, a zawody ligowe przełożyć na inny termin. A kibice? A kibice mówią: Chcemy dachu na stadionie!
Co z tym dachem? No i co z tym torem?
Podczas budowania stadionu, który powstawał dzięki ogromnemu zaangażowaniu klubu, właściciela i kibiców, popełniono grzech zaniechania. Mimo wielu apeli i to nie tylko klubu, ale i środowiska żużlowego w całej Polsce, władze miasta postanowiły pójść na skróty. Wybudowały obiekt z niezadaszonym torem, choć za niewielkie pieniądze mogła powstać w Łodzi arena mogąca gościć najważniejsze spotkania żużlowe.
O dach nad stadionem apelował Polski Związek Motorowy, Główna Komisja Sportu Żużlowego, władze 1. Ligi i Ekstraligi, wystosowując kolejne oświadczenia na ten temat. W gronie klubów występujących w Ekstralidze, Orzeł Łódź chciałby się znaleźć, o co walczy od wielu sezonów. Wymaga to jednak nie tylko nakładów finansowych ze strony klubu, ale przede wszystkim tego, aby mógł on poprawnie funkcjonować każdego dnia niezależnie od warunków pogodowych.
– Podejmujemy ogromne wysiłki, aby zwiększać frekwencję na stadionie. Przeznaczamy na to bardzo duże środki finansowe. Ale jaki jest sens, żeby to robić, skoro wystarczy zwykły deszcz,
żeby kibice albo potencjalni kibice nie mogli przeżywać sportowych emocji. Dlatego rozpoczęliśmy akcję wysyłania pism do wszystkich polityków ziemi łódzkiej z prośbą o opinie w sprawie dachu. Obecna sytuacja stadionu jest nie do przyjęcia, dlatego już się nie cofnę. Na każdym meczu będzie widoczny napis: „Żądamy dachu” – mówił podczas jednej z konferencji prasowych Witold Skrzydlewski.
Jakby tego było mało, jesienią ubiegłego roku zorganizowano na stadionie zawody driftingowe. Miasto udostępniło obiekt bez konsultacji i zgody klubu, a na dodatek pozwoliło organizatorom wydarzenia na rzecz, która na stadionie żużlowym nie powinna mieć miejsca. Otóż na tor wjechały ciężkie maszyny, które zniszczyły system odwadniający. Dziś wystarczą lekkie opady, a tor zamienia się w błotnistą drogę, po której trudno chodzić, nie mówiąc o ściganiu się na ciężkich motocyklach.
Na dodatek na środku stadionu, na którym ustawione są reklamy sponsorów, stoi woda, a murawa przypomina grzęzawisko.
– Jestem związany z tym sportem od ponad 53 lat, lecz nigdy nie widziałem takich problemów z przygotowaniem toru na wiosnę, jakie są na stadionie Orła Łódź – mówi Marek Cieślak, trener Orła Łódź, a także legenda polskiego żużla.
Tekst Robert Sakowski
Współpraca Marcin Jasiak