Bez kategorii

Aleksandra K. Wiśniewska: Jestem kobietą twardą i zahartowaną, ale pełną ideałów

Aleksandra K. Wiśniewska: Jestem kobietą twardą i zahartowaną, ale pełną ideałów

Plakaty z jej wizerunkiem wiszą dziś na łódzkich przystankach i na billboardach. W łódzkim życiu publicznym pojawiła się nagle, jak grom z jasnego nieba. Wszyscy zastanawiają się kim jest ta dziewczyna z plakatów… Aleksandra K. Wiśniewska

Kim pani jest?

Polką i łodzianką, mam 29 lat, pochodzę z rodziny wielokulturowej. Tata jest Polakiem i łodzianinem, a mama pochodzi z Bangkoku, z rodziny tajsko-chińskiej. Zawodowo zajmuję się pomaganiem innym ludziom, a w szczególności organizowaniem pomocy humanitarnej i rozwojowej osobom dotkniętym skutkami konfliktów zbrojnych. Krótko mówiąc jestem organizatorką i koordynatorką misji humanitarnych, a od niedawna również Społeczną Pełnomocniczką Prezydent Miasta Łodzi ds. Zaangażowania Obywatelskiego oraz twarzą projektu „Odważysz się?”.

Do pani łódzkiej aktywności wrócimy za chwilę, ale ciekawi mnie, jak została pani pracownikiem humanitarnym?

O wielu aspektach naszego życia bardzo często decyduje przypadek. O tym, że zajęłam się organizowaniem pomocy humanitarnej również on zdecydował, choć odkąd sięgam pamięcią zawsze chciałam pomagać innym, a szczególnie tym, którzy cierpią nie za swoje winy. Może to wynikało z tego, że jako dziecko i później jako nastolatkę, która wygląda inaczej niż rówieśnicy, spotkały mnie czasem zachowania ksenofobiczne. Zdarzyło się, że byłam wyzywana, wyśmiewana, zamykano mnie w toaletach… Na szczęście nigdy nie pobito mnie za wygląd, co niestety spotykało mojego młodszego brata. Być może te doświadczenia sprawiły, że łatwo współodczuwam. Doświadczenia z dzieciństwa, wartości wyniesione z domu rodzinnego i – wiele lat później – świadectwo kryzysu humanitarnego sprawiły, że w sposób naturalny podjęłam się pomocy ludziom.

Mogła pani im pomagać również w Łodzi, gdzie mieszka wielu, którzy takiej pomocy oczekują…

Z pewnością, ale znowu zadecydował przypadek. Po pierwszej klasie liceum otrzymałam stypendium do szkoły we Włoszech. Jako siedemnastolatka opuściłam Polskę. Tam zdałam maturę i postanowiłam zacząć studia, ale tym razem w Anglii. Udało mi się dostać do London School of Economics, a później na Uniwersytet Oksfordzki. W 2015 roku podczas przerwy świątecznej, wybrałam się służyć w obozach uchodźców w Grecji. Akurat trwał kryzys migracyjny, a przez Morze Śródziemne płynęły setki łodzi pełne uchodźców i imigrantów, którzy chcieli się dostać do Europy. To właśnie wtedy, na wyspie Lesbos, pierwszy raz zobaczyłam uchodźców, którzy musieli uciekać przed wojną. Wtedy też zaczęłam aktywnie pomagać ofiarom konfliktów zbrojnych.

 

Na czym ta pomoc polegała?

Broniąc się przed niekontrolowanym napływem uchodźców Unia Europejska ustanowiła czasowe prawo, które uniemożliwiało pomoc uchodźcom znajdującym się na morzu. Można im było pomagać dopiero wtedy, gdy znaleźli się na lądzie. Odbywało się to w nocy, kiedy straż graniczna często nie wyruszała na pomoc tonącym. Wspólnie z innymi woluntariuszami pomagaliśmy wyławiać tonących z morza, ocucaliśmy i wyciągaliśmy na brzeg. Kiedy już dostali się na ląd dostawali suche ubranie, jedzenie i trafiali do obozu.

Dlaczego pomoc mogła zostać udzielona dopiero na lądzie?

Ponieważ takie były przepisy. Unia Europejska chciała w ten sposób wysłać komunikat wszystkim tym, którzy nielegalnie chcieli się przedostać do Europy, ponieważ prowadziło to do kryminalizacji pomocy humanitarnej i masowej śmierci na morzu. Chodziło też o rozbicie kanałów przerzutowych zorganizowanych przez mafie, które zarabiały na tym procederze ogromne pieniądze.

Dużo osób udało się pani uratować?

Nie wiem, nie liczyłam, ale mam świadomość, że pomogliśmy tylko niewielkiej części. Setki, a może i tysiące utonęło. Najpierw na dno szły najsłabsze dzieci. Po nich, umęczone wielotygodniowym pływaniem po morzu, tonęły kobiety.

Można powiedzieć, że pani przygoda z pomocą humanitarną zaczęła się podczas świąt Bożego Narodzenia nad Morzem Śródziemnym…

Nie nazywałabym tego przygodą, ale rzeczywiście ratując tam uchodźców stwierdziłam, że świadectwo pociąga za sobą odpowiedzialność i muszę zająć się niesieniem pomocy zawodowo. Dlatego po zrobieniu licencjatu na LSE rozpoczęłam pracę na misjach ONZ w Turcji i Jordanii. Stamtąd trafiłam do Iraku, a dokładnie do Irbilu i Mosulu, gdzie zajmowałam się ofiarami ISIS. Przede wszystkim kobietami, ofiarami przemocy popełnianej na masową skalę przez oraz dziećmi z wieloma traumami. Samotna kobieta z dzieckiem, mieszkająca wcześniej na terenach zajętych przez bojówki ISIS, po ucieczce była traktowana gorzej niż zwierzęta. A przecież one nie miały nikogo, kto mógłby się nimi zaopiekować. ISIS wymordowało ich ojców, kuzynów, braci. Zamknięte w obozie, niechciane i nikomu niepotrzebne oczekiwały pomocy, a przede wszystkim nagłośnienia ich sytuacji. Efektem pobytu w Iraku był raport, który przygotowałam i w którym zwracałam szczególną uwagę na dzieci. Alarmowałam, że osoby pozostawione same sobie, za kilkanaście lat skryminalizują się i być może będą zasilać różne organizacje przestępcze, również terrorystyczne. Mój raport trafił do ważnych osób w ONZ.

A pani do Jemenu…

Nie od razu, bo wcześniej pracowałam jeszcze na rzecz organizacji pozarządowych działających w najuboższych regionach Meksyku i w obozach we Francji, ale rzeczywiście trafiłam do Jemenu, gdzie od wielu lat trwa wojna domowa. W ramach Polskiej Akcji Humanitarnej zarządzałam misją, która odpowiadała na epidemię cholery oraz rekonstruowała zniszczone przez wojnę kliniki zdrowia oraz zapewniała opiekę medyczną mieszkańcom Jemenu, którzy uciekając przed wojną zostali wewnętrznymi uchodźcami. Misja działa do dziś, a ja z niewielkimi przerwami spędziłam w Jemenie dwa lata. Tam doświadczyłam też długiej i dotkliwej samotności, kiedy ze względu na pandemię zdecydowano o ewakuacji większości pracowników zagranicznych misji, a ja postanowiłam zostać. Ja, lokalni pracownicy, którzy po pracy szli do domów i dziesiątki osób potrzebujących pomocy. To był ciężki czas. Przeszłam malarię, w ataku rakietowym straciłam kolegów działających w pobliskiej organizacji, ale jestem wdzięczna za przywilej tej służby. Wiele się tam nauczyłam.

Po Jemenie trafiła pani do Kijowa…

Nie od razu, najpierw przyjechałam do Łodzi. W moich ukochanych Łagiewnikach dochodziłam do zdrowia. Tam zastał mnie wybuch wojny na Ukrainie. W odpowiedzi ruszyłam z pomocą najbardziej jej potrzebującym. Wspólnie z Fundacją Pomocy Dzieciom Happy Kids, założoną wiele lat temu przez moją rodzinę i prowadzącą rodzinne domy dziecka w Polsce, podjęliśmy się ewakuacji do Polski dzieci z ukraińskich domów dziecka. To była szalona operacja, ponieważ w krótkim czasie trzeba było przerzucić je do Polski, a przede wszystkim znaleźć miejsce, w którym mogłyby zamieszkać. Z jednym autokarem poradziliśmy sobie, z drugim też, ale jak dostaliśmy informację, że kolejnych dwadzieścia czeka na ewakuację, to zwątpiliśmy. Jednak przy pomocy Łodzi i innych samorządów oraz ludzi dobrej woli udało się ewakuować w sumie 1400 dzieci wraz z opiekunami. Wtedy też zostałam zatrudniona przez największą włoską organizację humanitarną. Wstępnie miałam jechać do Afganistanu, ale po wybuchu wojny w Ukrainie, widząc, że głęboko rozumiem sprawy Europy Wschodniej, zatrudniono mnie do zbudowania i zarządzania misją tej organizacji na Ukrainie. W kwietniu 2022 roku wyjechałam do naszej pierwszej bazy w Winnicy na zachodniej Ukrainie. Zaczynaliśmy z pięcioosobowym zespołem. Przez dwanaście miesięcy udało się nam stworzyć jedną z największych misji humanitarnych na Ukrainie, z ośmioma bazami, wieloma mobilnymi zespołami i dwustu pięćdziesięcioma pracownikami. W tym czasie zaopatrzyliśmy w sprzęt medyczny ponad pięćdziesiąt przyfrontowych szpitali, przeprowadziliśmy kilka tysięcy konsultacji medycznych, a ponad stu osiemnastu tysiącom osób udzieliliśmy pomocy materialnej, medycznej i psychologicznej.

Wyławiała pani uchodźców z Morza Śródziemnego, zakładała kliniki w zniszczonym wojną Jemenie, a ostatnimi czasy uczestniczyła w misji humanitarnej na Ukrainie… Brawura czy po prostu jest pani odważnym człowiekiem?

Nie należy mylić brawury z odwagą, bo takie pomyłki zwykle źle się kończą. Kiedy podejmuję się realizacji jakiegoś zadania, robię to zawsze z pełną odpowiedzialnością przede wszystkim za ludzi, którzy je ze mną realizują. I choć nigdy nie mam gwarancji, że wszystko się dobrze skończy, to jednak do tej pory udawało się. Może to również dzięki mojej babci, która za każdym razem gdy wyjeżdżam na misję błogosławi mnie i przeklina, a do ręki wciska różaniec, który ma mnie symbolicznie strzec od wszystkiego złego.

Pytam o odwagę, ponieważ została pani twarzą i koordynatorką społecznej kampanii „Odważysz się?” Co to za inicjatywa i do kogo jest skierowana?

„Odważysz Się?” to niezależna kampania profrekwencyjna i społeczna zorganizowana przez młodych obywateli, dla innych młodych obywateli, dla których ważna jest Polska. To wezwanie abyśmy wzięli sprawy w swoje ręce, zaangażowali się w odnowę Polski, a przez to wpływali na naszą przyszłość. Pierwszym krokiem, który może w tym pomóc jest udział w wyborach. Wokół nas jest wiele osób, które z różnych powodów, ale przede wszystkim przez brak wiary, że mogą coś zmienić, rezygnuje z udziału w życiu publicznym. Kampania ma im uświadomić, że są potrzebni i że mogą mieć sprawczość. Chodzi tylko o to, żeby jej wspólnie używać w ważnych sprawach.

Warto namawiać młode osoby do udziału w wyborach czy też – ujmując temat szerzej – w polskim życiu publicznym?

Warto namawiać wszystkich, nie tylko młodych. Jeśli chcemy zawalczyć o zmianę, stworzyć lepszą rzeczywistość dla siebie i innych, musimy głosować w wyborach i aktywnie włączać się w różne inicjatywy. Polska potrzebuje ludzi zaangażowanych, ich pomysłów i energii.

Ale ten udział wiąże się ze sporym ryzykiem, którego właśnie pani doświadcza. Od momentu kiedy pani twarz i nazwisko pojawiły się na plakatach zainteresowały się panią lokalne media i z dnia na dzień stała się pani sławna…

Odważyłam się zostać twarzą kampanii profrekwencyjnej, ale niestety w mediach rządowych i związanych z partią rządzącą pojawiło się kilka nieprawdziwych publikacji pod moim adresem, o co mam do dziennikarzy ogromne pretensje i żal.

Nie można mieć pretensji do dziennikarzy o to, że próbują wyjaśnić skąd są pieniądze na takie przedsięwzięcie, jak kampania „Odważysz się?” Padają sugestie, że są to publiczne pieniądze…

Bez sprawdzenia jaka jest prawda, zarzucono kampanii „Odważysz się?” finansowanie ze środków publicznych. A to całkowita nieprawda! Wystarczyło być odrobinę bardziej rzetelnym i sprawdzić fakty, albo zapytać. Odpowiedziałabym, bo nie mam nic do ukrycia.

To proszę powiedzieć skąd ma pani pieniądze na kampanię, kto płaci za piękny lokal przy Piotrkowskiej 55, w którym pracujecie pani i zespół organizujący kampanię?

Pieniądze na kampanię „Odważysz się?” są dzięki grantowi, który przyznała międzynarodowa organizacja wspierająca demokrację. Dokładnie jest to Action for Democracy. W tym roku kilkanaście polskich projektów dostało od nich dofinansowanie. Moja funkcja jest funkcją społeczną, za które nie pobieram wynagrodzenia posiadając środki, które zarobiłam zarządzając misjami humanitarnymi.

Wróćmy jeszcze na nasze łódzkie podwórko. Jakiś czas temu Hanna Zdanowska powołała panią na stanowisko Pełnomocnika Prezydent Miasta Łodzi ds. Zaangażowania Obywatelskiego. Co należy do pani obowiązków?

Zanim opowiem o obowiązkach, to chcę podkreślić, że jest to stanowisko całkowicie non profit. Nie mam z tego ani złotówki. A wracając do pytania… Reprezentuję Prezydent Łodzi w kontaktach z instytucjami i organizacjami działającymi na rzecz zaangażowania obywatelskiego, organizuję warsztaty, akcje informacyjne, inicjuję działania rozwijające zaangażowanie obywatelskie wśród mieszkańców Łodzi, przygotowuję we współpracy z komórkami organizacyjnymi Urzędu Miasta Łodzi oraz miejskimi jednostkami organizacyjnymi, propozycje inicjatyw, których celem jest promowanie zaangażowania obywatelskiego w naszym mieście.

Proszę zdradzić w jaki sposób dostała pani to stanowisko?

Dostałam propozycję od prezydent Hanny Zdanowskiej, którą przyjęłam. Zdecydowała o tym moja dotychczasowa działalność i zdobyte doświadczenie oraz otwartość na ludzi, chęć niesienia pomocy, przekonanie, że działalność publiczna musi być oparta na wartościach.

W 2020 roku kapituła Nagrody Jana Karskiego uhonorowała panią nagrodą KARSKI 2020. Za co jest przyznawana ta nagroda?

Kapituła w swoim uzasadnieniu napisała, że przyznaje tę nagrodę młodym Polakom, za ich „hart ducha, ofiarność i odwagę” w czasie pandemii. Ja dostałam ją m.in. za służbę od 2019 do 2021 jako szefowa misji Polskiej Akcji Humanitarnej na wojnie w Jemenie, gdzie prowadziłam zespół odpowiadający na największą w historii epidemię cholery i zarządzający siedmioma klinikami w rejonach przyfrontowych. W sumie pomogliśmy ponad dwustu tysiącom osób.

Ogromne doświadczenie w działalności humanitarnej, aktywne wspieranie społeczeństwa obywatelskiego, pomaganie potrzebującym… Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość? Może działalność parlamentarna?

Uważam, że służba publiczna może być najwyższym rodzajem służby, ale to nie zależy tylko ode mnie. Podczas pracy w misjach humanitarnych, a szczególnie podczas ostatniej w Ukrainie dotarło do mnie, że taka bezpośrednia pomoc potrzebującym jest ogromnie ważna, ale jest kroplą w morzu cierpienia i odpowiada na symptomy, a nie przyczyny. Wydaje mi się, że moja wiedza i doświadczenie w tym zakresie mogłyby się przydać. Na początek w działalności parlamentarnej.

Należy pani do jakiejś partii?

Nie, ale będę wspierać w najbliższych wyborach demokratyczną opozycję.

Znawcy tematu mówią, że aby uprawiać politykę trzeba mieć twardą skórę. Ma pani taką?

Jak będzie trzeba, to pewnie taką będę miała. Póki co jestem kobietą twardą i zahartowaną, ale pełną ideałów. Wierzę, że polityka może być czysta, integralna i otwarta na potrzeby wszystkich. I jeżeli będę miała możliwość aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym, to moja działalność właśnie taka będzie. Wierzę również, że polityki nie muszą uprawiać tylko politycy, a wręcz przeciwnie jest to także miejsce dla osób spoza polityki – ekspertów i specjalistów z różnych dziedzin.

A prywatnie jaka jest Aleksandra Karolina Wiśniewska?

Kocham ludzi, ufam im, jestem otwarta na ich sprawy, mam w sobie bardzo dużo nadziei i nie jestem osobą cyniczną. Nie znoszę bierności i bezczynności. W swoim życiu widziałam sporo ludzkiego nieszczęścia, ale mimo tego patrzę na świat pozytywnie.

No to jeszcze proszę zdradzić w iloma językami posługuje się pani i co jest pani największą pasją?

Potrafię porozumieć się w sześciu językach. A jeżeli chodzi o moje pasje, to kocham sztukę i literaturę, ale dziś moją pasją jest Łódź. Jestem dumna z tego jak bardzo zmieniło się moje rodzinne miasto w ostatnich latach. Łodzianki i łodzianie organizują oddolne inicjatywy pomocowe, empatyczne i wyczulone na potrzeby innych.