Kultura

Śmieszy i wzrusza

Śmieszy i wzrusza

O spektaklu „50 słów”, współpracy z Marią Seweryn i nowym sezonie artystycznym rozmawiamy z KAMILEM MAĆKOWIAKIEM, aktorem, reżyserem, scenarzystą, prezesem fundacji swojego imienia.

Trwają przygotowania do repremiery „50 słów”, spektaklu, który był już w repertuarze Teatru Kamila Maćkowiaka. Tym razem na scenie zobaczymy pana z Marią Seweryn. Od dawna się znacie? Spotkaliście się wcześniej na scenie?

Marysię poznałem ponad dwadzieścia lat temu. Jako świeżo „upieczony” absolwent szkoły baletowej dostałem propozycję zrobienia choreografii do teatru telewizji, w którym grała. Pracowaliśmy razem przez kilka dni, potem Marysia zaprosiła mnie na swój spektakl „Shopping and fucking” w Teatrze Rozmaitości. Zrobił na mnie totalne wrażenie, miałem dziewiętnaście lat, to był początek ery brutalistów w polskim teatrze. Zachwyciło mnie, że teatr może w tak ostry, odważny sposób opowiadać o współczesności. Maria była w tym spektaklu świetna. Poza tym gramy też razem w Och-Teatrze w farsie „Coś tu nie gra” w reżyserii Krystyny Jandy i świetnie się przy tej okazji bawimy.

Z tego, co wiem na scenie co i rusz iskrzy między wami a poza sceną? Jaką kobietą jest Maria Seweryn?

Jak będzie na scenie w naszym spektaklu, przekonamy się już w listopadzie. Przede wszystkim zachwyca mnie jej profesjonalizm i zaangażowanie. To aktorka bezproblemowa, co dla mnie jako producenta spektaklu jest wyjątkowym komfortem. Po ludzku zaś – jest otwartym, bardzo świadomym siebie człowiekiem.

Spektakl „50 słów” porusza bardzo aktualne aspekty kryzysu w związku, indywidualnych pragnień, ambicji. Czy pana zdaniem związek wymaga dużych wyrzeczeń?

Ten spektakl jak w soczewce pokazuje to, co praktycznie jest obecne w każdym związku. Dlatego daje i śmiech i wzruszenie, bo widzimy siebie, swoje relacje z partnerem/partnerką, swoje emocje, słyszymy te same zarzuty, żale, tęsknoty, które werbalizujemy we własnych czterech ścianach. Wieloletni związek, związek szczęśliwy to cholernie ciężka praca. Bohaterowie spektaklu mierzą się nie tylko z tym, ale i problemami dotyczącymi wychowania dziecka, kryzysem ekonomicznym, upływem czasu i poczuciem wzajemnej atrakcyjności. Dochodzą też lata wzajemnych wyrzutów, lub co chyba jeszcze gorsze nie- wypowiedzianych pretensji. I to wszystko wybucha w ten jeden wieczór, który właśnie widzowie będą mogli zobaczyć w trakcie spektaklu.

Nowością w repertuarze teatru jest spektakl „Mężczyzna z różowym trójkątem”. Co zainspirowało pana do jego stworzenia?

To spektakl, który zrealizowaliśmy dzięki dofinansowaniu z budżetu Miasta Łodzi, dlatego zagramy aż sześć bezpłatnych pokazów. To propozycja teatralna inna niż wszystko, co do tej pory zrobiliśmy. Krzyk zagrany szeptem. Spowiedź człowieka, który spędził ponad pięć lat w obozie koncentracyjnym ze względu na swoją orientację seksualną. Nieprawdopodobny zapis cierpień i okrucieństwa. Spektakl, który zrobiłem, bo walka o prawa osób LGBTQ+ wciąż trwa, bo identyfikuję się ze słowami bohatera przedstawienia, który mówi: „ta historia może się niestety powtórzyć”.

To kolejny monodram w pana wykonaniu. Czy to oznacza, że doskonale odnajduje się pan w takiej formie?

Monodramy to zawsze są trochę takie moje „zabawki”. Dają mi szansę na introwertyczną podróż, ale też wyznaczają kolejne progi aktorskiego rozwoju. Taką przełomową rolą jest z pewnością Klaus (ze spektaklu „Klaus-obsesja miłości”) seksoholik, narcyz, destrukcyjna psychopatyczna osobowość, której pierwowzorem jest Klaus Kinski. Cieszę się, że mogę sobie sam takie wyzwania dawać.

Szykuje pan kolejne premiery w tym sezonie teatralnym?

Szykujemy dużo więcej. W przyszłym roku inaugurujemy naszą platformę VOD. Naszym celem jest jednak tworzenie nowej jakości, nierutynowe rejestracje spektakli. W planach mamy teatr telewizji w reżyserii Michała Grzybowskiego oraz spektakl na podstawie prozy Wiktora Krajewskiego. To już te potwierdzone realizacje, bo w planach jest więcej. Przyszły rok to jubileusz dziesięciolecia naszego teatru, wiec niespodzianek nie zabraknie.

Rozmawiała Beata Sakowska