Kultura

Jestem szczęściarzem. I w to mi graj!

Jestem szczęściarzem. I w to mi graj!

Młodość spędził w Legnicy i nawet przez chwilę nie marzył o tym, by zostać aktorem. A jak już nim został, to w legnickim teatrze grał dzień w dzień przez 17 lat. Doceniony za swoje role trafił do Warszawy. Stamtąd ma blisko do Łodzi, w której gra w serialu Komisarz Alex. O naszym mieście wyraża się ciepło i cieszy go, że miastu udaje się zachować ten cenny, niepowtarzalny fabrykancki charakter. W rozmowie z LIFE IN JANUSZ CHABIOR, aktor teatralny i filmowy, który zagrał ponad 100 filmowych ról i niezliczoną ilość teatralnych!

ŁÓDŹ

Przygotowując się do wywiadu, odniosłam wrażenie, że dziennikarze wypytali cię już o wszystko. A może jednak jest coś, co umknęło ich uwadze. Jakieś pytanie, którego jeszcze nikt nie zadał?

No pewnie. Myślę, że jest tych pytań ile gwiazd na niebie. Tyle że to moje niebo i nie na wszystkie odpowiadam. (śmiech)

Z Łodzią wiąże cię serial Komisarz Alex. Kiedy ostatnio byłeś tu na planie filmowym?

Mhm… cholera. Chyba na początku tego roku. Dużo się dzieje w moim życiu zawodowym, dlatego mój twardy dysk w głowie przechowuje w pamięci tylko ostatni tydzień, a obawiam się, że niebawem będzie działał, jak paczkomat, który przesyłkę przechowuje tylko przez 48 godzin. O właśnie dostałem SMS, że paczka z powodu nieodebrania w terminie wróciła do nadawcy. (śmiech)

Przeczytałam, że jeszcze w tym roku ruszają zdjęcia do siedemnastej serii serialu i że Ciebie na szczęście nie zabraknie w obsadzie?

Tak. Wracam na plan do Łodzi i chyba będę ostatnim bohaterem tego serialu, który występuje w nim od pierwszego odcinka.

No chyba jeszcze Magdalena Walach?

Serialowa Lucyna Szmidt poprosiła komendanta o urlop. Ciężko przeżyła śmierć Górskiego. No, ale może wróci… Byłoby fajnie, lubię grać z Magdą.

Miałeś czas, by poznać nieco Łódź? Masz jakieś miejsce, które szczególnie zapadło Ci w pamięci i mam nadzieję, że to nie filmowe prosektorium, o ile ono w ogóle jest w Łodzi?

Lubię Łódź. Dobrze czuję się w tym mieście. Po zdjęciach zawsze znajdę czas na spacer po klimatycznych miejscówkach (Księży Młyn, Cmentarz Żydowski, Cmentarz Ewangelicki czy Las Łagiewnicki). Lubię posiedzieć w woonerfach na ul. Traugutta i Piramowicza. W Łodzi jest dużo street artu. Lubię się włóczyć i odkrywać nowe murale. Widzę wtedy, jak Łódź się zmienia (nawet dziur w drogach jakby mniej). Cieszę się, że podnosi się z ruin i wieloletnich zaniedbań. Cieszę się, że udaje się miastu zachować ten cenny, niepowtarzalny fabrykancki i wielokulturowy charakter. Absolwentem łódzkiej filmówki jest mój syn Nikodem. Mam piękne wspomnienia z młodości związane z Retkinią, Bałutami i oczywiście z ulicą Piotrkowską. Jakie fajne imprezy tam były! No i fajne ciuchy tutaj macie, za każdym razem znajduję coś ciekawego.

Do ciuchów jeszcze wrócimy, obiecuję. Ale zostańmy na chwilę w krainie psa Aleksa. Gdzie tak naprawdę jest królestwo Leona Bergera, policyjnego patologa?

A nie mówili ci, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? To może powiem tylko, że prosektorium zostało stworzone na potrzeby serialu i znajduje się w Łodzi przy ulicy Piotrkowskiej. Adresu nie podam, bo do tego miejsca z własnej woli się nie przyjeżdża. Jak ktoś mnie będzie miał odwiedzić, to i tak go przywiozą. (śmiech)

ZWIERZĘTA

Wpisując w internetową wyszukiwarkę Leon Berger, w pierwszej kolejności wyskakuje leonberger – niezwykle mądry i zrównoważony pies, ze względu na swoje łagodne usposobienie i mądrość wspaniale dogada się z każdym, kto ma dobre serce, umie stawiać granice i jest odpowiedzialny. Dogadalibyście się?

W mojej młodości raczej nie, teraz powiedzmy… (śmiech) tak!

Skoro o psach mowa, to w Łodzi bywałeś też dlatego, ponieważ angażujesz się w akcje adopcyjne na rzecz porzuconych psiaków. Sam masz psa ze schroniska. Jak zaczęła się przyjaźń z Batmanem?

Bardzo filmowo. Dostałem rolę w filmie „Proste pragnienia”. Parę dni zdjęciowych. Moim głównym partnerem miał być pies. Producent wybrał psiaka trochę niefortunnie (wyjątkowo nieutalentowanego białego pudla). Ciągle szczekał i szczerzył na mnie kły. Musiałem mu podziękować za współpracę. Pojechałem do schroniska i znalazłem odpowiedniego aktora, czyli Batmana. Popatrzyliśmy sobie w oczy i od razu wiedziałem, że to jest ten właśnie pies. Nie zawiódł mnie. Po zdjęciach nie było innej opcji, wróciliśmy razem do Warszawy. To było 10 lat temu, nigdy nie żałowałem tej decyzji. Batman był psem po przejściach. Miał tylko trzy łapy. Ludzie mnie zaczepiali, jak razem spacerowaliśmy i pytali się: „Ojej co się pieskowi stało”? A ja odpowiadałem „Nic się nie stało. To taka rasa, Trójnóg Berneński. Są takie tylko trzy w Polsce. Jeden u mnie a dwa w Łodzi”. (śmiech)  Najwspanialszy przyjaciel ever. Mój inteligentny twardziel ma dzisiaj 21 lat. Piękny wiek. Polecam psy ze schroniska, one wiedzą, o co chodzi w życiu.

Na filmowym planie w „Odwróconych” towarzyszył Ci też york Pikuś. Lubiliście się? Pytam, bo mam yorka o tym imieniu i bardzo się lubimy.

Może to wnuczek naszego Pikusia. Proszę go poczochrać za uszkiem. W filmie nasz Pikuś (w rzeczywistości nazywał się inaczej) to był pies matki Kowala. Mama odeszła i Kowal, czyli Andrzej Grabowski musiał się nim zaopiekować. Kowal nie miał zbyt wielkiego serca do psa, więc Rysio, czyli bohater, którego grałem, pomagał mu w opiece. Nie wyszło to filmowemu Pikusiowi na dobre. Ci, co oglądali serial, wiedzą jak ta opieka się skończyła. (śmiech) Pikuś był uroczy. Umiał przybijać piątkę. Ale nie za darmo. Musiał dostać ciasteczko. No, interesowny był nasz gwiazdor.

MŁODOŚĆ

Z Legnicą, rodzinnym miastem, wiążą Cię miłe wspomnienia? Bywasz tam jeszcze czasem?

Teraz moje kontakty z Legnicą ograniczają się głównie do spędzenia czasu z moją mamą, która tam mieszka. Chłonę każdą chwilę z nią, czasami powspominamy, czasami siedzimy milcząc. Ten czas jest bezcenny.

Jakie najprzyjemniejsze obrazy zostały w Twojej pamięci?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć w paru zdaniach, bo to jest temat na książkę. (śmiech) Wiadomo, że dzieciństwo to są pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości i walki na pięści.

To może swoją pierwszą miłość pamiętasz?

Oczywiście. To była blondynka Ewa. Chociaż w albumie rodzinnym mam parę zdjęć, jak w wieku lat trzech obcałowuję dziewczyny o różnych kolorach włosów. Dla Ewy jednak zorganizowałem moją pierwszą imprezę w domu. Rodziców wysłałem do sąsiadów. Oczywiście dla pozorów musiałem zaprosić jeszcze paru kolegów i koleżanki, ale to ona była najważniejsza. To było w czwartej klasie szkoły podstawowej. Na taśmie magnetofonowej parę szybkich kawałków i ten jeden wolny, najważniejszy. Dla mnie i dla Ewy. Szalejemy w grupie przy „Waterloo” Abby, a ja czekam na następny utwór, którym jest „Gyöngyhajú lány”, czyli „Dziewczyna o perłowych włosach” węgierskiego zespołu Omega. No niestety złośliwość przedmiotów martwych wzięła górę. Magnetofon wciągnął taśmę. Zanim ją wyplątałem, wrócili rodzice. No i nie było przytulanki.

Wspominasz czasem przyjaciół z dzieciństwa, a może spotykacie się co jakiś czas w Legnicy?

Wspominam. Przychodzą w snach. Jednak jak już jestem w Legnicy, to cały ten czas pobytu rezerwuję dla rodziny.

Którą z chwil w życiu uważasz za najważniejszą? Czy właśnie tę, w której postanowiłeś zostać aktorem? Przecież wcale nie było to tak oczywiste, wcześniej przewijał się wątek mechanika samochodowego, historyka, marynarza…

To prawda, wykonywałem wiele zawodów w swoim życiu, byłem nawet pracownikiem cmentarza komunalnego we Wrocławiu. Każdy z tych momentów był ważny i nigdy nawet nie marzyłem o tym, żeby zostać aktorem, ale bardzo się cieszę, że nim jestem. A całe to moje życiowe doświadczenie pomaga mi w wykonywaniu tego zawodu, mam z czego czerpać inspirację do moich ról. Do sukcesu dotarłem ciężką pracą. Miałem też trochę szczęścia. I w to mi graj.

AKTORSTWO

Aktorzy przyjaźnią się, czy walczą o rolę? Pytam, bo na zdjęciach z Michałem Żebrowskim i Borysem Szycem widać, że świetnie się bawicie nie tylko na planie, a może to tylko złudzenie?

Niczym nie różnimy się od innych w relacjach zawodowych, po prostu jednego lubisz bardziej, drugiego mniej, to nic wyjątkowego. Swój zawód staram się traktować bardzo profesjonalnie i uważam, że nie muszę się kochać z każdym, żeby z nim pracować. Oczywiście przyjemnie jest mieć wokół siebie ludzi, z którymi fajnie się dogaduje. A jeśli chodzi o przyjaciół, to zdecydowanie więcej mam ich spoza branży, kiedyś trzeba od tej roboty odsapnąć, porozmawiać na inne tematy. W programie „Power Couple” zaprzyjaźniliśmy się Piotrkiem i Olą Gruszką i mimo że program dawno się skończył, my dzwonimy do siebie niemal codziennie.

Co Was skłoniło do wzięcia udziału w tym programie?

Dostaliśmy propozycję, kupiliśmy czerwone wino, przegadaliśmy pół nocy i doszliśmy do wniosku, że bierzemy to. Pamiętajmy, że to był specyficzny czas zamknięcia, pandemii, kontakty międzyludzkie były bardzo ograniczone, a tu nagle pojawiła się możliwość bycia wśród ludzi. Sprawdziłem nazwiska, kto jeszcze bierze udział, nie było nikogo, kto mógłby nam przeszkadzać, więc było git. Nie żałujemy. Była to fantastyczna przygoda, mamy wiele wspomnień. A ja czasami zapominałem o swoim wieku i czułem się jak dwunastoletni Januszek
na podwórku w podartych tenisówkach.

Nie wypominaj sobie tak tego wieku, nie jesteś jeszcze taki stary.

Wiem, wiem, że wiek to kwestia umysłu. Zgadzam się z tym, ale też wiem, że czasami myślę jak dziaders. No i dobrze, no i na zdrowie. (śmiech)

Ponad 100 filmowych ról, teatralnych nie zliczę. Pamiętasz je wszystkie? Która z nich była dla Ciebie najważniejsza?

Każda rola to kawałek mojego życia. Trudno na to pytanie odpowiedzieć w kategoriach rankingu. Bez wątpienia ważnym spektaklem był „Made in Poland” Przemka Wojcieszka w legnickim teatrze. Rolę Wiktora udało mi się tak zagrać, że zdobyłem za nią wszystkie możliwe w Polsce nagrody aktorskie. To była moja trampolina do kariery, ponieważ po jakimś czasie otrzymałem propozycję angażu z warszawskiego Teatru Rozmaitości. Ucieszyłem się wtedy bardzo. Po 17 latach grania w jednym teatrze było to zupełnie nowe wyzwanie. A jeśli chodzi o film, to mam taki swój katalog ulubionych pozycji i trudno mi je wartościować. Myślę, że przyjdzie na to czas, jak będę umierać. Ponoć w ostatnich chwilach przewija nam się film z całego życia. Są oczywiście projekty, które bardzo dobrze wspominam, jak chociażby seriale „Odwróceni”, „Ślepnąc od świateł”, „Kołysankę” czy filmową ekranizację „Made in Poland”, w której za rolę Wiktora dostałem Lwy na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. I dużo mniejszych ról, które nie są może tak szeroko znane, ale trafiły się w odpowiednim czasie i były najzwyczajniej świetną przygodą.

U kogo najlepiej Ci się gra?

A jednak trafiło się pytanie, na które nie odpowiem. No wiesz to tak, jakby na rodzinnej imprezie przy stole zapytać, którego wujka bardziej lubisz.

To może powiesz, u kogo chciałbyś zagrać i kogo? Może amanta? W takiej roli chyba Cię jeszcze nie widziałam?

Jak to, w każdej roli jestem amantem. (śmiech) Jak się budzę rano, to myślę, co mi ten dzień przyniesie, w każdej chwili może zadzwonić telefon i krzyknę wow, ale super, ale zajebiście. Jestem szczęśliwy.

A są role, które byś odrzucił?

Nie. Mogę zagrać mordercę, księdza, gwiazdę porno czy narkomana. Nie mam z tym problemu. Odrzucam projekty, które nie podobają mi się. Wychodzę z założenia, że jeśli w scenariuszu nie ma nic takiego, co byłoby w niezgodzie z moim poczuciem dobrego smaku, to gram. To jest to mój zawód, wykonuję go najlepiej, jak mogę.

Dlaczego lubisz zawód aktora?

Mało powiedzieć, że lubię, ja go po prostu kocham! Dziewczyno, ja mam szansę w jednym życiu, przeżyć tych żyć kilkadziesiąt, może nawet kilkaset. Każda rola to wcielenie się w inną postać, mnie nawet udało się przeskoczyć przez płeć, bo grałem kobietę uwięzioną w ciele mężczyzny. To czysta magia.

Łatwo pożegnać się z rolą?

To zależy. Jedną zdejmujesz jak płaszcz w przedpokoju, a inne przyklejają się do serca i ciała i trudno je zrzucić. Stryja ze „Ślepnąc od świateł” zrzucałem pół roku. No ale to było 17 kilogramów. Tyle właśnie przytyłem w okresie przygotowawczym, żeby stać się filmowym Stryjem. Czasami mam rano film, w którym gram np. diabła a wieczorem w teatrze jestem aniołem. Trzeba umieć zadbać o higienę psychiczną w tym zawodzie.

Doskwiera Ci czasami ta popularność, czy wręcz przeciwnie chcesz, by trwała wiecznie?

Wiecznie? Jestem tylko człowiekiem, który jednego jest tylko pewien, że kiedyś umrze. Zanim do tego dojdzie, będę pracował i robił to co umiem. Wielu ludzi lubi moje role. Podoba im się to, jak prowadzę moje media społecznościowe. Jak mają okazję w realu zrobić sobie ze mną zdjęcie, to nigdy nie odmawiam. Czasami jest to trochę uciążliwe, no ale taka jest cena popularności. Gorzej by było gdyby rzucali za mną kamieniami.

CELEBRYTA

Jesteś jednym z popularniejszych polskich aktorów na Instagramie i FB. Chyba nieźle na tym zarabiasz?

Nikomu nie zaglądam do kieszeni i nie chcę, by ktoś zaglądał do mojej. Sam prowadzę moje konta w sieci. Sam odpisuję na posty. Biorę pełną odpowiedzialność za wszystkie treści, które się tam pojawiają.

Na dobrze, to czas wrócić do ciuchów. Sam na co dzień dbasz o swoją garderobę, czy korzystasz z podpowiedzi stylistów?

Kiedyś uległem namowom i skorzystałem z usług stylisty. Nie wyszło mi to na dobre. Czułem się fatalnie. Mam swój własny, niepowtarzalny chabiorowy styl i tego się trzymam. Kiedy mam wątpliwości, co założyć na powiedzmy publiczne wydarzenia, to pytam moją żonę Agatę. Ma dobry gust i świetne oko. I to wystarcza.

Czarny mustang, którym jeździsz, to tak, by komuś zaimponować? Żonę już masz i to bardzo fajną.

To prawda. Agata jest moim największym szczęściem. Długo się szukaliśmy na tym ziemskim padole. Odkąd jesteśmy razem, moje życie nabrało rytmu i sensu. A co do Mustanga to jest samochód uszyty na moją miarę. Zawsze chciałem mieć tego czarnego konia. Jeżdżę nim na co dzień. Latem i zimą. Nie traktuję go jako maskotki do lansu. To taki mój friend na czterech kółkach. Sporo ta przyjaźń kosztuje w czasach, gdy litr benzyny kosztuje ponad sześć złotych, no ale coś za coś.

Jaki jesteś na co dzień, gdy nie odgrywasz żadnej roli?

Na co dzień jestem… (śmiech) niech odpowiedź na to pytanie pozostanie w czterech ścianach mojej prywatności.

Nad czym obecnie pracujesz, w czym zobaczymy Cię w najbliższym czasie, w teatrze, kinie, na telewizyjnym ekranie?

Na pewno można mnie zobaczyć w Teatrze 6. Piętro w sztuce ART francuskiej autorki Yasminy Rezy. Gram w niej z Michałem Żebrowskim i Borysem Szycem. Także w Och Teatrze w spektaklu „Dziewczyna z pociągu”, gdzie występuję wspólnie z żoną Agatką Wątróbską, a także z Czarkiem Żakiem, Anią Smołowik, Martą Ścisłowicz, Leszkiem Lichotą i Krzysztofem Czeczotem. W spektaklu „Pozytywni” w Garnizonie sztuki, który gram już chyba siódmy rok przy pełnej widowni „Wieczorek pożegnalny”, „Ożenek”, „Ucho prezesa”, no jest tego trochę. Filmowo szykuje się jedna z głównych ról, zdjęcia mają zacząć się w lutym, ale więcej powiedzieć nie mogę.

Z żoną dogadujecie się na scenie?

To jest po prostu świetna aktorka, ja jej nie muszę ciągnąć za uszy, ani ona mnie. Jest bardzo dobrze.

Dużo trzeba włożyć pracy, żeby osiągnąć sukces na miarę Twojego?

Bez pracy nie ma kołaczy – jak powiedział klasyk. W każdym zawodzie gdy chcemy coś osiągnąć, to musimy ciężko pracować. Nie pamiętam, kiedy byłem ostatni raz na zwolnieniu lekarskim, a bywałem chory, ale ten zawód jest taki, że jeśli ja nie przyjdę, to cała grupa ludzi nie będzie miała co robić. W Legnicy pracowałem przez 17 lat siedem dni w tygodniu. Pamiętajmy o tym, że praca aktora nie polega tylko na zagraniu spektaklu, każda rola wymaga wielu przygotowań. Cały czas musimy być w dobrej kondycji zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Aktor to nie jest pajacyk, który się wygina i tańczy, on ciężko pracuje na to, by to wyginanie miało jakiś sens.

Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Izabela Urbaniak