Podróże

Uderzenie wiatru w krainie wiecznego ognia

Uderzenie wiatru w krainie wiecznego ognia

W najpiękniejszej miejscowości – oazie naftowej pustyni, Baku – kędyś na tak zwanym Zychu, w zatoce Półwyspu Apszerońskiego, woniejącej od kwiatów i roślinności Południa, gdzie przejrzyste morze szmerem napełniało cienie nadbrzeżnych gajów… Ciepły klimat, znakomite i nadzwyczajnie tanie południowe owoce, łatwość otrzymania za nijaki grosz przepysznych jedwabiów, taniość pracy ludzkiej, możność spędzania pory upałów na Zychu, wygoda i dostatniość urządzenia domowego – nie wypuszczały z tego kraju. Stefan Żeromski, Przedwiośnie

Uderzenie wiatru w krainie wiecznego ognia – tak brzmiałaby nazwa stolicy najbogatszego miasta Kaukazu, gdybyśmy chcieli posłużyć się etymologią. Zwykle brakuje nam jednak elokwencji, a może i subtelności, by nazywać rzeczy po imieniu. Ich własnym, nie naszym, imieniu. Dlatego mówimy zwyczajnie: jadę do Baku w Azerbejdżanie. Ale ile nas wtedy omija!

Bo nie chodzi tu o górnolotne słowa ani o mniej lub bardziej zrozumiały popis, ale o życie w pięknych światach pełnych niuansów i znaczeń. I o chęć zobaczenia i zrozumienia więcej. Jeśli będąc w Baku, nie podjedziemy do świątyni ognia, nie tkniemy korzeni azerskiej kultury. Jeśli nie sięgniemy choćby po Nietzschego, nie przybliżymy się do zaratusztriańskiej myśli. Oczywiście nie musimy. Ale jeśli już podejmujemy trud drogi, warto powziąć również trud intelektualnej wędrówki.
Mnie w tej podróży do Baku tego zabrakło. W upale lipcowego miasta w klimacie półpustynnym osiadłam. Teraz troszkę żałuję, chociaż może to powód, by ponownie się tam wybrać. Do tego miejsca, o którym każdy Polak słyszał choćby na lekcjach polskiego. Miasta, które ukształtowało światopogląd pokolenia młodego Cezarego Baryki. Miasta naftowej świetności i krwawej rewolucji. Woniejącego kwiatami i sycącego świeżością południowych owoców. Czy współczesne Baku, po ponad wieku od czasów prosperity, nie realizuje na nowo idei „szklanych domów”?

Droga do stolicy Azerbejdżanu jeszcze nigdy nie była tak prosta. Moja wprawdzie wiodła przez Moskwę, ale są bardziej bezpośrednie sposoby. A azerskie władze nie szczędzą starań, by zaprosić turystów do swego kraju, ułatwiając, chociażby procedury wizowe czy witając gości na najbardziej przytulnym lotnisku, jakie widziały moje oczy czy po jakim dreptały moje stopy. Nie bez znaczenia jest też historia, która połączyła polsko-azerskie geny, sprowadzając do nas z Azji Sarmatów, czyli tych, którzy śpią przy ognisku, tych z krainy wiecznego ognia.

Agnieszka Cytacka, autorka bloga takenfromtravel.com