Podróże

Moja Afryka

Moja Afryka

Nie wraca do miejsc, w których już był, bo jak mówi – życia by nie starczyło. Ma w sobie taką zachłanność podróżowania. W trakcie jednej wyprawy już zaczyna myśleć o kolejnej. Do tej pory odwiedził 96 krajów. Ostatnio, gdy podróżował przez Gwineę, policzył, że był dopiero w 19 krajach Afryki, która zachwyca go na każdym kroku. Przemysław Lipiński z zawodu chirurg, z zamiłowania podróżnik.

W młodości czytał książki podróżnicze. Rodzice, kiedy tylko mogli, podróżowali po krajach Demokracji Ludowej, takie były czasy, gdzieś dalej trudno było wyjechać. – Niezwykle ważne było w moim życiu harcerstwo, to dzięki niemu byłem ciągle w ruchu, głównie podróżując po Polsce. Potem, gdy w latach 90. można już było wyjeżdżać za granicę, zacząłem jeździć coraz dalej i dalej, a później to już się zrobił taki nałóg – wspomina Przemysław Lipiński.

Był już w 19 krajach Afryki, bo jak mówi choć najcięższa, to zarazem najciekawsza. Stroni od miejsc wypełnionych turystami, woli podróżować własnymi szlakami, bo co to za wyczyn jechać tam gdzie jest łatwo. – Podróżując po tym kontynencie, ma się poczucie wyjątkowości, bo mało kto wybiera się do miejsc, gdzie „nic nie ma” – tłumaczy.

Nie stroni od Azji czy Ameryk, ale tam jeździ, jak wszyscy, zwiedzać konkretne rzeczy. Są tam rozwinięte cywilizacje, kultury, religie, można podróżować od świątyni do świątyni. Turystyka jest rozpowszechniona, a parki narodowe są dobrze przygotowane do zwiedzania. Jest wiele innych naprawdę świetnych atrakcji. Natomiast w Afryce jest tylko kilka krajów, które mają łatwo dostępne parki narodowe i są nastawione na turystykę, tak jak chociażby Kenia, gdzie wszystko jest przygotowane i zorganizowane.

– Większość państw Czarnego Lądu ma parki narodowe położone gdzieś daleko na odludziu. Po prostu wyznaczono na mapie jakieś terytorium, do którego często nie ma jak dojechać autobusem, nikt nie wie jak się tam dostać. Czasami trzeba tygodnia i samochodu terenowego z kierowcą, czasami łodzi, a nawet małego samolotu. A i tak na końcu okazuje się, że z powodu deszczu, albo odwrotnie, suszy, miejsce jest nieosiągalne. W Afryce nie liczy się cel, tam podróż sama w sobie jest celem – opowiada Przemysław Lipiński. – Jeśli chodzi o tzw. zabytki, czyli obiekty stworzone ręką człowieka, to odliczając kraje arabskie na północy kontynentu i niezwykłą Etiopię, w pozostałych krajach interesujące są jedynie pojedyncze obiekty, odległe jeden od drugiego o wiele dni podróży. Na przykład Wielki Meczet w Dżenne w środkowym Mali, czy Wielkie Zimbabwe. To są pojedyncze rzeczy spektakularne. Podróżuje się do nich trzy dni, a ogląda przez godzinę. Bardziej liczy się więc przestrzeń, droga i spotkania z ludźmi.

Ludzie są tu lepsi, dbają o gości

Pierwszy raz dotarł do Afryki w 1989 roku. Miał wówczas 21 lat. Podróżował pociągiem po Algierii i o mało nie zginął, napadli go bandyci, pobili i okradli. Mimo tych przygód wyjazd wspomina niezwykle ciepło. – Gdy stałem pokrwawiony, w tych poszarpanych ciuchach, spotkałem się z niezwykłą życzliwością miejscowych, nakarmili, odziali, składkę na mnie zrobili. Do dzisiaj trzymam niektóre monety na pamiątkę w klaserze – mówi. – W polskiej ambasadzie przyjęto mnie o wiele gorzej.

Jak podkreśla to właśnie ludzie żyjący w Afryce najbardziej go fascynują, są bardzo otwarci na kontakty, przyjaźnie nastawieni. Ale o tym najlepiej można przekonać się w miejscach, w których nie zobaczymy ani pół białego człowieka. – Podczas jednej z podróży mojemu koledze zginął telefon, podróżowaliśmy z przypadkowo napotkanym chłopakiem jego samochodem nad Jezioro Turkana, zwane też Basso Narok, wielkie bezodpływowe jezioro leżące w północnej Kenii i częściowo w Etiopii, w Wielkim Rowie Afrykańskim. Po całym dniu wieczorem odwiózł nas na dworzec i nagle okazało się, że mój kolega nie ma swojego telefonu, a kierowca dawno odjechał. Zaczęliśmy chodzić po mieście i dopytywać miejscowych o tego chłopaka, pokazywać im zdjęcia, wszyscy zaangażowali się w pomoc. Zrobił się tłum, wszyscy gdzieś telefonowali, od znajomego do znajomego, i nagle jest – przyjechał, przywiózł zaginioną rzecz. Już sam się zorientował, był na dworcu, szukał nas, ale nas nie było. Tam jest to normalne, a mam wrażenie, że w Polsce nie odzyskalibyśmy cennej zguby. Ci ludzie są szczerzy, pomocni, nie są jeszcze zepsuci, bardzo dbają o gości, o przyjezdnych. A najważniejsze, że są totalnie wyluzowani i otwarci – opowiada Przemysław Lipiński.

Etiopia daje dużo przeżyć

Każda podróż jest inna, w każdej doświadcza czegoś innego. Z ostatniej do Gwinei zapamiętał m.in. stare podziurawione asfaltowe drogi, po którym podróż naprawdę była mało komfortowa. Ale jak zwykle nie zawiedli ludzie. Znowu pomogli, gdy okazało się, że zaginął plecak jednego z kolegów. Z chęcią wraca wspomnieniami do podróży po Etiopii. To wyjątkowy kraj, w którym jest mnóstwo rzeczy do zobaczenia, piramidy egipskie to nic w porównaniu do kościołów wykutych w skałach. Jedenaście kościołów koptyjskich w miejscowości Lalibela nie pozostawia nikogo obojętnym. Nigdzie nie ma takich świątyń. Wykute są razem z fasadą i murami zewnętrznymi, oddzielone przestrzenią od litej skały, z której zostały wycięte. Jest też Jezioro Tana, klasztory na wyspach z mnóstwem malowideł, czy zamki w Gonder – kompleks pałacowy o nazwie Fasil Ghebii. Można nawet powiedzieć, że jest to jeden z najważniejszych zabytków w całej Etiopii. Jest też Harar, jedyne miejsce gdzie od wieków trwa pakt ludzi z hienami i co wieczór można obejrzeć spektakl karmienia hien, będący przypieczętowaniem tego niezwykłego przymierza. – Etiopia daje dużo przeżyć, ale tam jeździ się również po to, aby spotkać się z ludźmi i zobaczyć urzekające krajobrazy. W Mali wędrowałem po krainie Dogonów. Jest to lud zamieszkujący południowo-wschodnią część tego kraju, w regionie o unikatowym krajobrazie. Wioski są rozciągnięte na odcinku około 200 kilometrów wzdłuż spektakularnego uskoku Bandiagara. Obecnie kraj Dogonów, ich tańce, maski, drewniane rzeźby i architektura są jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Mali. Jechałem też najdłuższym pociągiem świata, mauretańską węglarką, mierzącą dwa i pół kilometra, codziennie kursującą pomiędzy saharyjską kopalnią rudy żelaza w Zuaret a nadmorskim Nuadhibou, jedynym portem oceanicznym w pustynnej Mauretanii. Prócz rudy żelaza wozi też pasażerów… Na gapę, w pustych zapylonych wywrotkach oczywiście – wyjaśnia Przemysław Lipiński.

Chaos jest tu tylko pozorny

Podróże oprócz wspaniałych wspomnień, uchwyconych chociażby na zdjęciach, sprawiają, że do życia podchodzi z większym dystansem. – Jak się napatrzysz na wyluzowanych ludzi, wesołych, jak się z nimi pokręcisz, pogadasz, stajesz się tak wyluzowany jak oni. Afrykanie mają inny sposób rozwiązywania problemów, nie są tak nerwowi. Oczywiście przy tym kłócą się i krzyczą, ale nie ma w tym złości, polskiego zacietrzewienia. Poza tym nie ma rzeczy niemożliwych, tam wszystko się da zrobić – tłumaczy. – Choć panuje wrażenie wielkiego chaosu, to on jest pozorny, bo wszystko jest zorganizowane, zawsze ktoś tym wszystkim zawiaduje. Obserwowanie ich układów społecznych jest budujące. Są przy tym bardzo grzeczni i uprzejmi, w sensie takiej codziennej kurtuazji, wszyscy się pozdrawiają, każde spotkanie zaczyna się od wymiany uprzejmości, dopiero potem przechodzi się do sprawy. Po powrocie z podróży trudno się odnaleźć w naszej codzienności, gdzie nie uśmiechamy się do siebie, jeśli się nie znamy, gdzie „proszę” i „dziękuję”, to wysiłek. Kolejna podróż do Afryki jeszcze w tym roku.