Wydarzenia

Muzyka to radość. To cały mój świat

Muzyka to radość. To cały mój świat
Nieustannie poszukuje nietypowych rozwiązań autorskich i aranżacyjnych. Zakochany w fortepianie i improwizacji. Niedawno wydał pierwszy solowy album w swojej karierze Komeda: Reflections. Rozmawiamy z pianistą Maciejem Tubisem.

 

Dotychczas nagrywał pan płyty w nieco większych składach jako Tubis Trio, Bolewski i Tubis, teraz nadszedł czas na solową płytę Komeda: Reflections. To taka naturalna kolej rzeczy?

Myślę, że solowa płyta to poniekąd naturalna kolej rzeczy, ale zarazem najtrudniejsza. W przypadku Tubis Trio cała sekcja rytmiczna rozkłada się na fortepian, kontrabas i perkusję, w przypadku duetu Bolewski i Tubis tak naprawdę mamy kwartet, ponieważ Radek śpiewa i gra na perkusji, ja na fortepianie i syntezatorze basowym. Solo mogę liczyć tylko na siebie, to zdecydowanie trudniejsze przedsięwzięcie zarówno pod względem kompozycyjnym, jak i aranżacyjnym, ale na pewno dające moc satysfakcji. Bardzo zależało mi też nad tym, by moja płyta nie była kolejną z wielu, by się wyróżniała, wniosła coś nowego, coś świeżego.

I udało się?

Sądząc po reakcjach publiczności podczas koncertów – owacjach oraz bisach – mogę powiedzieć, że się udało. Recenzje też są bardzo pochlebne. Od pierwszego koncertu, który zagrałem z tą płytą w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie, czułem wielką radość wchodząc na scenę. Zagrałem już w tym roku siedem koncertów i wszystkie zostały przyjęte entuzjastycznie. I choć całe przedsięwzięcie z solową płytą wydawało się na początku dość karkołomnym dla mnie przedsięwzięciem, cieszę się bardzo, że udało mi się przygotować ciekawy projekt, który jest w stanie porwać słuchacza koncertowo. Nie chciałem stworzyć płyty do szuflady.

Długo pan nad nią pracował?

Nie, nie tak długo. Choć jej pomysł i wstępne aranże powstały w mojej głowie już kilka lat temu, to tak naprawdę zacząłem nad nią pracę w czerwcu, a zarejestrowana została w lipcu tego roku. Pracowałem nad nią sam w domu. I pod koniec jej nagrywania wydarzyła się rzecz niesłychana, po zagraniu ostatniego utworu na płytę, poczułem, że nadal chcę grać i powstały jak się okazało dźwięki, które ułożyły się w piękną kompozycję autorską. Po jej odsłuchaniu aż mnie dreszcze przeszły, to było niesamowite uczucie i teraz gram ją także podczas koncertów z solową płytą Komeda: Reflections.

Nowe kompozycje powstają właśnie ot tak po prostu.

Czasami tak bywa, nie potrafię pani tego wytłumaczyć, co się wówczas zadziało w mojej głowie, ale wiem, że było to niezwykle ekscytujące. Po prostu usłyszałem dźwięki. Chwilę później nagrałem jeszcze jedną autorską kompozycję i od tego czasu nie powstało nic nowego. Te dwa autorskie utwory będą zaczątkiem kolejnej płyty.

Widzę, że apetyt rośnie.

Artyści chcą tworzyć, to naturalne. Teraz czuję, że nadszedł czas na autorskie kompozycje, a nie na interpretacje innych twórców.

Skoro o tym mowa to ciągnie pana do utworów Krzysztofa Komedy, znowu wziął je pan na warsztat, przygotowując właśnie solową płytę? Dlaczego Komeda tak często przewija się w pana twórczości?

Krzysztof Komeda to w historii polskiego jazzu legenda. I nie ma tu w ogóle, o czym dyskutować. Ale nie tylko z tego powodu jest mi wyjątkowo bliski, on w swojej twórczości przemycał podświadomie te nasze polskie korzenie muzyki klasycznej, tworząc swój własny niepowtarzalny styl. Z wykształcenia jestem przecież muzykiem klasycznym, któremu bliżej jednak do improwizacji. Proszę zobaczyć, nawet wielkie sławy jazzowej pianistyki sięgały z czasem do muzyki klasycznej. Dla mnie te dwa światy się przenikają.

Płyt z interpretacją twórczości Komedy już trochę powstało, nie obawiał się pan, że wszyscy powiedzą o kolejna, co w niej może być odkrywczego?

Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat powstało tak wiele różnych płyt z muzyką Komedy, że zwyczajnie bałem się, żeby nie stworzyć czegoś, co zostanie uznane za wtórne. Ale takim momentem przełomowym w decyzji o jej powstaniu była moja rozprawa doktorska na temat wpływu pianistyki klasycznej na estetykę improwizacji. Po obronie zostałem zaproszony do zagrania koncertu, który został niezwykle entuzjastycznie przyjęty i już wtedy zaczęły pojawiać się pytania o płytę. I oto jest, powstała, brzmienie fortepianu akustycznego poszerzyłem na niej o preparacje oraz syntezator analogowy. Głównym pierwiastkiem pozostaje improwizacja, która nie zaciera jednak melodyjności, fraz i tematów tak charakterystycznych dla twórczości Krzysztofa Komedy.

Kiedy pierwszy raz usiadł pan przy fortepianie? To był pana wybór czy bardziej rodziców? A może wywodzi się  pan z rodziny z muzycznymi tradycjami?

Moi rodzice są nauczycielami muzyki w jednej z łódzkich szkół. Dorastałem otoczony muzyką i sam od dziecka się nią interesowałem, pamiętam do dziś jak „gram” na gazecie odwróconej do góry nogami. Na pewno ukształtowała mnie Akademia Muzyczna, którą ukończyłem, a w której obecnie już jako wykładowca mogę się dzielić swoim doświadczeniem ze studentami. Ale odkąd pamiętam, zawsze ciągnęło mnie bardziej do improwizacji niż grania muzyki klasycznej z nut. Zresztą uważam, że błędem jest zaczynanie nauki od grania z nut, o wiele większą przyjemność sprawiłaby dzieciom improwizacja, na którą mają otwarte głowy. Powinna ona funkcjonować równolegle z nauką nut i zapisanych kompozycji.

Czy to oznacza, że nigdy nie ciągnęło pana, by spróbować sił na konkursach chopinowskich organizowanych dla pianistów?

Oczywiście, że ciągnęło i nawet próbowałem, ale za każdym razem przegrywałem ze stresem.

Dlaczego?

Podczas konkursów trzeba zagrać dokładnie określone dźwięki, co mnie bardzo stresowało, w głowie od razu pojawiały się pytania, co może pójść nie tak, czułem się sparaliżowany. Teraz wychodząc na scenę, grając swoje interpretacje, w ogóle nie czuję stresu, a wręcz euforię. Co potem przekłada się zresztą na cały koncert.

Co daje panu muzyka?

To jest dobre pytanie. (chwila milczenia) Po prostu jestem od niej uzależniony, nie mogę bez niej żyć. Przyznam, że miałem dłuższą przerwę – trwała ona pięć lat, gdy nie występowałem, komponowałem. Kiedy urodził się mój syn, zrozumiałem, że poza muzyką istnieje także inny świat. Już w czasie studiów intensywnie pracowałem artystycznie. Z Tubis Trio wydaliśmy dwie fantastycznie przyjęte płyty. Wtedy byłem przekonany, że wszystko jakoś samo się potoczy, tak się nie zadziało. Gdy syn nieco podrósł powróciliśmy do Tubis Trio i wydaliśmy kolejne trzy płyty. W tym czasie powstał też kolejny zespół: duet Bolewski i Tubis, z którym realizuję doskonały projekt „Obywatel Jazz” poświęcony twórczości Grzegorza Ciechowskiego. Od 2021 roku koncertujemy z nim w wielu miastach Polski. Ale teraz nie zatracam się tak w pracy, mam żonę, dwójkę dzieci, z nimi też chcę spędzać czas. Zależy mi na tym, aby gra dawała mi radość, z założenia nie pochodzę do niej biznesowo, to jest tylko pochodna. Owszem pieniądze są potrzebne do życia, ale artystyczne wyzwania są równie ważne.

Czego panu życzyć w nowym roku?

Na pewno nie nowej płyty, bo wiem, że ona będzie. Chciałbym, aby w przyszłym roku sale koncertowe były wypełnione, żebyśmy nie odmawiali sobie tych artystycznych doznań przepełnionych pięknymi emocjami. Wszyscy mówią, że będzie to bardzo wymagający rok, zmuszający nas do wielu wyrzeczeń, ale nie odpuszczajmy sobie muzyki i tej chwili oderwania od codziennych trosk. Zapraszam państwa na koncerty, nie tylko moje. Muzyka to radość. To cały mój świat.

Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Justyna Tomczak