Ludzie

Zrezygnuję z koszykówki, wolę biznes i politykę

Zrezygnuję z koszykówki, wolę biznes i politykę

Biznes to jest to, co mnie pociąga. Ekscytuje mnie zarządzanie, wywieranie wpływu na ruchy finansowe, strategia biznesu. Jeśli natomiast chodzi o koszykówkę, to po zakończeniu kariery na pewno mnie w niej nie będzie. Nie chcę być agentem, trenerem, generalnym menedżerem zespołu, prezesem, to mnie kompletnie nie interesuje – mówi Marcin Gortat w rozmowie z Markiem Kondraciukiem.

LIFE IN. Łódzkie: Powiedziałeś mi kiedyś, że biznes to jest druga dziedzina po koszykówce, która Cię najbardziej „kręci”.  Czy w wieku 33 lat przymierzasz się już do roli, którą wybierzesz sobie po zakończeniu kariery?

Marcin Gortat: Biznes to na pewno! Już teraz jestem zaangażowany na rynku nieruchomości, interesuję się gruntami i staram się tak inwestować, żeby stworzyć coś wartościowego. Prowadzę interesy, które dzisiaj rozkręcam licząc, że za jakiś czas będzie to większa inwestycja. Mam na przykład restauracje na Florydzie, a ostatnio pojawiła się propozycja wejścia w różnego rodzaju hotele. Biznes to jest to, co mnie pociąga. Ekscytuje mnie zarządzanie, wywieranie wpływu na ruchy finansowe, strategia biznesu. Jeśli natomiast chodzi o koszykówkę, to po zakończeniu kariery na pewno mnie w niej nie będzie. Nie chcę być agentem, trenerem, generalnym menedżerem zespołu, prezesem, to mnie kompletnie nie interesuje. Może ewentualnie zostanę jakimś trenerem od wyszkolenia indywidualnego, aby dla higieny psychicznej popracować przez pewien czas z którymś z utalentowanych graczy. Na pewno jednak nigdy nie będę głównym trenerem zespołu. Nie czuję tego.

W Twoich wypowiedziach przewija się czasem słowo „polityka”…

… ale zauważ, że zwykle występuje obok słowa „może” i znaku zapytania. Polityka to jest sfera, która wzbudza moją ciekawość. Chciałbym zobaczyć, jak wygląda od środka, jak się w niej funkcjonuje. Szczerze mówiąc to jednak nie jestem do końca przekonany, że to jest coś dla mnie, coś w co warto się zaangażować. Może kiedyś?

Myślę, że jesteś spełniony w koszykówce, bo w Twoim sportowym życiorysie aż roi się od sformułowań „pierwszy i jedyny Polak, który…”. Czy nie uważasz, że Twoja kariera mogła potoczyć się jeszcze lepiej, że w którymś momencie coś nie zadziałało?

Na pewno jestem bliżej końca niż początku kariery. Jak na zawodnika, który został wybrany z numerem 57 w drafcie, to wszystko ułożyło mi się bardzo dobrze. Przecież przygodę z wyczynową koszykówką zacząłem w wieku 17 lat i nikt chyba nie spodziewał się, że w ogóle dostanę się do NBA. Dzisiaj jestem weteranem z dziesięcioletnim doświadczeniem, weteranem, który nie tylko gra, ale gra na niezłym, solidnym poziomie, w pierwszej piątce silnej drużyny. Jestem bardzo zadowolony ze swojej kariery, choć to przecież nie jej koniec. Mam jeszcze coś do zrobienia w koszykówce. Marzę, żeby pograć trzy, może cztery lata na wysokim poziomie i powalczyć o sukcesy.

Co Ci dała koszykówka oprócz statusu materialnego i satysfakcji płynącej z osiągnięć sportowych?

Cieszę się, że nabrałem dużej wiedzy o ludziach, o relacjach międzyludzkich. Nabrałem czegoś, co trudno zdefiniować, a co pomaga mi w moich przedsięwzięciach w Ameryce i w Polsce, czy to fundacji, czy przy osiąganiu celów biznesowych. Wiedzę i doświadczenie nabyłem między innymi z kontaktów z wieloma znanymi osobami, biznesmenami, wybitnymi sportowcami, celebrytami, właścicielami zespołów, z obcowania wśród nich. Dzięki basketowi jestem mądrzejszym człowiekiem, także poza parkietem.

Gdybyś miał wskazać jedną cechę, która w największym stopniu sprawiła, że wspiąłeś się na koszykarskie wyżyny, to co by to było?

Upór. Zdecydowanie tak! Jestem człowiekiem upartym. W życiu prywatnym upór często mnie „niszczy”, ale w sporcie dał mi dużo. Upór, determinacja w dążeniu do celu, zdolność do poświęceń, koncentracja na wybranym celu, to mi bardzo pomogło. Te cechy przejąłem po rodzicach. Jak wiesz oboje byli sportowcami, mama Alicja siatkarką, tata Janusz bokserem i oboje mają takie cechy. Im też uparta natura często komplikowała losy, ale dała wiele w sporcie. W życiu codziennym jestem nieustępliwy, czy to w relacjach z kobietą, czy z przyjaciółmi, czy z rodziną, nawet w zwykłych dyskusjach o jakimś wydarzeniu. Lubię postawić na swoim i czasem z tego uporu rodzą się kłótnie. Często jestem przekonany, że mam rację, bronię swojego stanowiska nawet, jeśli owocuje to nieporozumieniami. W tym sensie uparta natura mnie niszczy. Na boisku nie odpuszczę, żadnemu rywalowi, który zdobył punkty, zrobił mi jakąś krzywdę. Jestem na to uczulony i nie daruję. Taka upartość pomaga mi w koszykówce, ale poza boiskiem… niekoniecznie.

Od dziesięciu lat obserwuję Cię podczas zajęć na Marcin Gortat camp, a wcześniej oglądałem wiele treningów z drużyną kadetów ŁKS nad którą objąłeś niegdyś patronat. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Twoim powołaniem jest praca z młodzieżą.

Praca z młodzieżą to jest na pewno ogromne wyzwanie i mozolne, bardzo, ale to bardzo wyczerpujące zajęcie. Lubię pracę na campach, bo czuję, że wiele rzeczy, które robię ze sfery pedagogicznej pomaga mi rozwinąć się. Mam nadzieję, że dzięki temu będę w przyszłości mógł się spełnić jako ojciec, będę lepszym ojcem, lepszym rodzicem i sprawię, że moje dziecko będzie spędzać ciekawiej czas niż ja spędzałem w dzieciństwie. Chcę nadal robić campy, bo widzę zapotrzebowanie na inicjatywy podobne do mojej. W Polsce nie ma takiej pracy z młodzieżą, jaką sobie wyobrażam. Chętnie robię to raz w roku, przez dwa tygodnie, ale na dłuższą metę nigdy nie zostanę trenerem, który będzie szkolił systematycznie młodych koszykarzy i koszykarki przez ileś tam lat. Po prostu ja się do pracy trenerskiej nie nadaję.

Łodzianie cenią to, że identyfikujesz się z Łodzią, promujesz ją w świecie,  manifestujesz swoją miłość do rodzinnego miasta. Byłeś już Łodzianinem Roku 2010, a w ubiegłym miesiącu otrzymałeś kolejne prestiżowe wyróżnienie. Czym jest dla Ciebie tytuł Honorowego Obywatela Miasta Łodzi?

Na pewno jest to jedno z najbardziej cennych wyróżnień , jakie kiedykolwiek dostałem i to w rodzinnym mieście. Nie codziennie honoruje się sportowców takim wyróżnieniem. Znalazłem się w wąskim, prestiżowym gronie. Mam taką refleksję: osiąganie wyników na boisku to nie wszystko. Jest jeszcze sfera, w której trzeba pokazać, że jest się nie tylko sportowcem, czy biznesmenem, ale także patriotą, zwykłym człowiekiem, mającym swoją rzeczywistość, potrafiącym przekuć swój sukces finansowy na życie codzienne. Myślę, że to mi wychodzi, ludzie to dostrzegają. Staram się być łodzianinem, jak wielu i może ukoronowaniem mojej postawy jest to wyróżnienie. W Stanach ten dyplom będzie stał na honorowym, najbardziej zaszczytnym miejscu w moim biurze. Łódź jest jedynym miejscem do którego na pewno wrócę. Tu się wychowałem i nigdy się Łodzi nie wyprę. Na piersi mam wytatuowanego polskiego orła, w biurze statuę wolności, ale mam też herb Łodzi. Uwielbiam Łódź, chciałbym, żeby nadal zmieniała się, tak dynamicznie jak zmienia się w ostatnich latach. Chciałbym w przyszłości mieć tu dużo inwestycji i nadal promować moje miasto w świecie. Zależy mi na tym, żeby Łódź była jednym z najlepszych, najbardziej znaczących miast w Polsce.

Wystarczy spojrzeć w kalendarz meczów NBA żeby stwierdzić, że żyjesz niezwykle intensywnie. Musi być jednak również czas na relaks. Jak najczęściej wypoczywasz?

Czasem w wakacje połowię ryby, uwielbiam skutery wodne, dobry film, książkę, kino, telewizję. Mnóstwo wolnego czasu poświęcam jednak nie na odpoczynek, ale na sprawy organizacyjne wokół mojej fundacji MG 13, wokół moich interesów. Przedsięwzięcia, które robimy trzeba kontrolować. Nie mam czasu na słodkie lenistwo, na nic nie robienie, na to aby pospacerować po parku czy porzucać kamieniami „kaczki” na stawie. Mój czas wolny jest także intensywny. Muszę selekcjonować spotkania, bo nie jestem w stanie spotkać się z każdym. Zdarza się, że ktoś czeka na spotkanie rok i dłużej, żeby coś ustalić, coś co potem mamy razem zrealizować. Niestety, zdarza się, że dla niektórych nie udaje mi się znaleźć czasu.

A Twoje hobby: broń, samochody?

Od dziesięciu lat kolekcjonuję broń. Broń była, jest i będzie w moim życiu, ale oczywiście schowana, zabezpieczona. Ubolewam, że mam coraz mniej czasu, żeby iść na strzelnicę i poćwiczyć oko. Mam też broń dla ochrony mojej rodziny i siebie. Nigdy natomiast nie byłem pasjonatem myślistwa, nie tylko dlatego, że nie mam czasu na takie hobby. Strzelanie do zwierząt nie pociągało mnie, nie czuję w tym frajdy i tyle. Jeśli chodzi o auta to mam ich siedem. Jestem ambasadorem Porsche, z którą to firmą łączą mnie znakomite relacje. Mam najnowszy model porsche panamery, którym jeżdżę na co dzień. To jest piekielnie szybkie i piekielnie nowoczesne auto. Jestem dumny, że mogę reprezentować  taką markę. Mam rolls-royce’a, dwa mercedesy, forda pick-up F-150, forda explorera. Mam też… malucha, fiacika 126 p, rocznik 1990, którego kupiłem niedawno. Jakoś się w nim mieszczę, a jakże. Ilekroć jednak do niego wsiadam, wracają sentymenty, przeżywam chwile autentycznego wzruszenia i nostalgii. Miło posiedzieć w maluszku!

Jesteś sportowcem medialnym, masz świetny kontakt z dziennikarzami, ale czy są pytania, na które nie lubisz odpowiadać?

Nie lubię, jak dziennikarze wypisują bzdury o moim życiu prywatnym i na takie tematy nie zamierzam rozmawiać. Czytam różne rzeczy o mnie i o Alicji Bachledzie-Curuś, która jest osobą neutralną w stosunku do innych. Często czytam, że jakieś kredyty będziemy spłacali, że będę coś dla niej robił, że gdzieś pojechaliśmy, spędziliśmy czas, że Alicja ma jakieś problemy ze swoim byłym partnerem i ojcem jej dziecka. To są tak perfidnie i po chamsku wypisywane rzeczy, że nigdy nie będę o tym mówił.  Jak widzę artykuł, w którym są używane określenia „w otoczeniu koszykarza mówi się”, „osoba z otoczenia koszykarza powiedziała nam”, „znajomy pary twierdzi”, „osoba przebywająca w domu aktorki ujawniła”, to wiem, że jest to jedna wielka bzdura i kłamstwo. Żadne  z nas nie daje wywiadów na nasz temat więc to co się o nas ukazuje jest często zmyślone. Sprawy prywatne to jest sfera zastrzeżona dla nas i będzie niedostępna dla dziennikarzy. Nie odpowiadam na pytania dotyczące spraw osobistych.

Fot. Agata Serge, Krzysztof Żabski, W. Figurski

Marcin Gortat, ur. 17.02.1984 (tego samego dnia co koszykarz wszech czasów Michael Jordan tylko 21 lat później) w Łodzi, ma 213 cm wzrostu i waży 115 kg. Wychowanek Startu, a później bramkarz drużyny piłkarskiej ŁKS. Uprawiał też lekką atletykę, a w skoku wzwyż zaliczał się do krajowej czołówki juniorów młodszych. Koszykarski talent odkrył w nim w 2001 trener ŁKS i nauczyciel wf w Technikum Samochodowym nr 1 Zdzisław Proszczyński. Koszykarskiego abecadła uczył Marcina natomiast Konrad Skupień.
W 2002 Marcin Gortat wyjechał do Kolonii i grał w Rhein Energie. Od 2008 w NBA. W latach 2008-2010 grał w Orlando Magic, 2010-2013 w Phoenix Suns i od 2013 występuje w Washington Wizzards.

Pierwszy i jedyny Polak, który w NBA: zagrał w play-off, uzyskał double-double (podwójną dwucyfrówkę), rozpoczął mecz w pierwszej piątce, został graczem tygodnia, wygrał ze swoją drużyną finał konferencji i wystąpił w finale NBA.