Z roku na rok coraz trudniej odnaleźć mi się w pourlopowej rzeczywistości. Zwłaszcza że tegoroczny urlop trwał trzy tygodnie i spędziłem go, eksplorując kolejne greckie wyspy, tym razem: Skiathos, Alonissos i Skopelos. Było naprawdę pięknie. A teraz siedzę nad klawiaturą laptopa z krzyczącym w głowie deadlinem: „feeeelieeeeton” i nie wiem, co napisać.
Zawsze piszę o tym, co aktualnie się dzieje, o sobie i swoich emocjach, ale tym razem mam blokadę.
Coś ze mną nie tak, jakaś niechęć, niemoc, poczucie pust- ki. O czym mam napisać? Dołować biednego czytelnika, który sam jest pewnie przytłoczony szalejącą inflacją, ratami kredytu, cenami paliwa czy prądu i perspektywą zimy spędzanej w trzech puchowych kurtkach, by nie zbankrutować na gaz?
Odkąd wróciłem dziesięć dni temu, moja rzeczywistość dojechała mnie z mocą sierpowego Igi Świątek.
Nagromadzenie problemów, niezałatwionych spraw, wszystko na wczoraj przytłoczyło mnie i sprawia, że czuję się jak gdybym działał w jakimś trybie „slow motion”, że wszystko jest jak w komedii pomyłek – patrzę i trochę nie wierzę, że to moje życie. I nie wierzę, przecież dopiero co przecież wróciłem z urlopu i powinienem mieć siłę, energię i motywację, a nie potrafię nawet przebrnąć przez jeden odcinek ulubionego serialu, który serwuje sobie w nagrodę wieczorem, bo to już za dużo intelektualnego wysiłku.
Za dużo rozmów, telefonów, maili, pretensji, pinów do każdego urządzenia, terminów, żali, twarzy, które misię już mylą i nie wiem, czy znam osobiście, czy z tylko z social mediów. Za dużo informacji w tv, katastrof, klęsk klimatycznych, kłamstw, manipulacji, za dużo kanałów telewizyjnych. O co chodzi? Co ze mną jest nie tak?
Fakt, że większość z nas jest zupełnie przebodźcowana, że ten nadmiar prowadzi do permanentnego zmęczenia, gonitwy myśli, niepokoju, a finalnie depresji lub innych za- burzeń. Tylko jak sobie z tym wszystkim poradzić? Jak się odciąć, odpoczywać? Jak się regenerować, żeby wciąż mieć motywację, być ciekawym kolejnego dnia, ludzi? Czy może jestem utopistą? Czy to właśnie dorosłość w pełnej krasie – pobudka z ciężką głową, dwie mocne kawy przed wyjściem z domu, potem cały dzień walka o przetrwanie i byle do wieczora, byle paść przed telewizorem przy włączonym laptopie z coraz większą ilością nieprzeczytanych maili…
A przecież jestem w momencie życia, którego sam sobie mógłbym i nawet powinienem zazdrościć. Przecież na- prawdę doceniam, że nie mam poważnych problemów ze zdrowiem, mam świetne zawodowe wyzwania, grupę ludzi, których naprawdę lubię, jeśli tylko zapomnę o wszechobecnej we mnie irytacji.
Czy to konsekwencja ostatnich lat? Absurdalnego roller-costera z lockdownami, ciągłą walką o utrzymanie swojej firmy przy życiu, potem podwyżki, podwyżki…i lęk, że widz znów zamiast teatru wybierze mityczną już miskę ryżu…
Jeśli Was zdołowałem, to bardzo przepraszam, jeśli zaś przebrnęliście przez ten felieton i nic Wam nie jest, to proszę, sprzedajcie mi jakiś swój patent na tę jesienną niemoc, w której się znalazłem.