Podróże

Wiatr, słońce i hakuna matata

Wiatr, słońce i hakuna matata

Jambo jest tu wszechobecne. Na plaży, w sklepach, w kontaktach dużych z małymi, czy turystów z tubylcami . Nieważne ile masz lat: jambo, czyli „cześć” unosi się na Zanzibarze wszędzie. Zaraz po nim jest hakuna matata. Nie ma problemu, wszystko gra. I pole pole, w naszym tłumaczeniu powoli. Tak też żyje się w tym egzotycznym zakątku Ziemi.

 

Mieszkańcy wyspy przestrzegają jednej bardzo ważnej dla nich zasady – Wy – czyli turyści – macie zegarki, my mamy czas. Podróż  tutejszymi środkami komunikacji miejskiej, popularnym dala dala to dla obcokrajowca duża przygoda, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadjedzie i czy to będzie ten oczekiwany kierunek. Nie nadjechał? Trudno, hakuna matata. Jest za to baobab, pod którym można przysiąść i kontemplować, jak to czynią miejscowi. Czasem zapatrzą się gdzieś w dal, czasem pogadają z sąsiadem. Pole pole (powoli)! Kobiety  stoją oddzielnie, otoczone uśmiechniętymi dziećmi, najczęściej biegającymi na bosaka i  tworzą swój świat. Podporządkowane mężom, z pokorą przyjmują rzeczywistość. Uśmiechnięte, ubrane w  przepiękne kolorowe suknie, okryte barwnymi szalami bez jakiegokolwiek trudu noszą na głowie zgrzewki wody mineralnej czy ogromne torby. Jakiś problem? A wiesz, jaki mam prosty kręgosłup? No tak…. Moje lordozy i skoliozy na ten widok załamują się jeszcze bardziej.

Na Zanzibarze ok. 95 %  mieszkańców to muzułmanie. Mężczyzna może mieć do 4 żon, ale coraz rzadziej się to zdarza. Bo to kosztuje. Każda żona nie tylko musi być tak samo traktowana, musi mieć też takie same warunki życia i przywileje jak pozostałe. Rozmawiałam z młodym uśmiechniętym  człowiekiem o jego planach na przyszłość. Ma 23 lata, jeszcze bez towarzyszki życia. Wszystko przemyślał – „Kiedy  skończę 25 lat, to wtedy może już będę miał na tyle dużo pieniędzy, że zacznę budowę domu. I wtedy pomyślę o żonie” – mówi mi z uśmiechem.

Ta budowa może trochę potrwać, we wsiach stoi mnóstwo domów z jedną ścianą, czasem dwiema, gdzieniegdzie widać otwór na okno, ale do wykończenia jeszcze bardzo daleka droga. Bo tu budujesz za tyle, ile masz. Stać Cię na jedną ścianę jest jedna, za trzy miesiące będziesz miał na drugą – robimy drugą. Domy powstają głównie z gliny, rafy koralowej, liści palmowych, krowiego łajna i drewna. Niektóre budowane są z wypalanych bloczków, ale to już bardzo droga inwestycja i rzadko kto może sobie na to pozwolić.

Odwiedzam dom młodej kobiety, która choć jeszcze daleko jej do trzydziestki, ma już troje dzieci. Mąż zarabia, ona zajmuje się gospodarstwem. Prądu brak, bo jest drogi, miesięcznie trzeba by wydać przeliczając na złotówki ok. 60-70 złotych. Przy zarobkach rzędu 500 złotych miesięcznie nie wchodzi w grę. Niezwykle skromna kuchnia budzi niedowierzanie, że w ogóle tak można. Obok murowany dom, którego ściana dzieli pomieszczenia mieszkalne od kurnika. Od czasu do czasu pięcioosobowa rodzina je mięso i  jajka. Jednak podstawę tutejszego menu stanowią warzywa i owoce. Tubylcy chwalą sobie dorodne ananasy czy papaje, a podniebienie Europejczyka kompletnie wariuje czując zupełnie inny smak znanych sobie skądinąd owoców. Objadałam się wszystkimi darami tutejszej natury w sposób zupełnie nieprzyzwoity.

I cały czas patrzyłam jak wygląda tutejsze życie. Urzekły mnie dzieci. Nie mają zabawek, bo niby za co je kupić. Ale od czego jest wyobraźnia? Tę wykorzystują do perfekcji. Zgniecione plastikowe butelki owinięte w folie i jest!!! Piłka!!!! Fragment w miarę równego terenu i rozgrywki mogą się zacząć! Mali miłośnicy czterech kółek też radzą sobie świetnie. Kanister po nafcie wykorzystywanej do lamp można przeciąć, doczepić kółka i gotowe!! Jedno wchodzi do środka, drugie ciągnie! Samochodzik jak się patrzy! Wykorzystać można dosłownie wszystko. Patrzę na te dziecięce zabawy bez tabletów, lalek i gier, i zastanawiam się jak wygląda tutejsza szkoła? Muszę ją zobaczyć.

Jambiani, najdłuższa wieś na wyspie ma 12 kilometrów długości. Są tu nieduże sklepiki, dom partii, baobab, w cieniu którego oczywiście siedzi spora grupa mężczyzn i przeurocze spoglądające na nas z pewnego dystansu dzieciaki. Na widok cukierka i kolorowych naklejek dystans się radykalnie zmniejsza i już za chwilę maluchy gramolą się na nasze kolana. Zostajemy kumplami.

Czas do szkoły. Trwa lekcja, dość niebanalna, bo mycia zębów. Dzieci w różowych strojach (każda szkoła ma własny kolor mundurków) energicznie machają szczoteczkami w buziach i bardzo je to cieszy. W szkole nie ma prądu, jak w wielu tutejszych budynkach, pomoce naukowe nie do końca zaspokajają potrzeby nauczycieli, sale lekcyjne są nieduże, ale wszyscy znajdują tu miejsce dla siebie.

W jednym rzędzie dziewczynki, obok chłopcy. Mamy dla nich upominki: słodycze (wiem, po lekcji mycia zębów to nienajlepszy pomysł) mamy tez kredki, mazaki, temperówki, czapeczki i naklejki z uśmiechniętymi buźkami. Dla jednego dziecka jeden prezent, nauczycielki proszą o to kilka razy. I tak robimy. W pewnym momencie podchodzi do mnie chłopczyk, który trzyma w ręku i kredkę i flamastra i prosi o kolejne. Rozumie w lot, że swoje już wziął, ale odwraca głowę i wskazuje na siedzącą pod ścianą dziewczynkę. Chce jej zanieść. Mała uśmiecha się od ucha do ucha.

Wracamy do hotelu. Jest odpływ. Ogromny, woda odsunęła się na mniej więcej kilometr. Maleńkie przecinki na horyzoncie to turyści, oglądający podwodny krajobraz, dostępny teraz na wyciągnięcie ręki. Kolorowe rozgwiazdy, jeżowce duże i małe, mieniące się w promieniach słońca rybki. Wszystko wygląda jak z bajki. Senne dhow, czyli długie łodzie czekają na zmianę. Kobiety pilnujące poletek z algami sprawdzają, czy wszystko rośnie i dojrzewa jak trzeba, rybacy oprawiają dary z ostatniego połowu i zaglądają do dziupli w rafach. Jest, piękna ośmiornica dziś będzie daniem głównym. Ocean Indyjski jest łaskawy dla tubylców. I magiczny dla Europejczyka.

Do bagażu powrotnego  włożyłam dwa ogromne ananasy i sporo przypraw. Zanzibar to wyspa imbiru, cynamonu i pieprzu. Ale to już historia na kolejną opowieść….


Magdalena Michalak
Dziennikarka telewizyjna, której ogromną – poza pracą – pasją  jest podróżowanie. Dziennikarska dociekliwość sprawia, że poza atrakcjami typowo turystycznymi dociera do mało popularnych miejsc i szuka informacji o zwykłym życiu ludzi, mieszkających często w niezwykłych miejscach. Uprawia ogród, karmi ptaki i mieszka wśród bzów.