Kultura

W aktorstwie wywracam się na lewą stronę

W aktorstwie wywracam się na lewą stronę

Lubię i potrafię wprowadzać ludzi w dobry nastrój, rozśmieszać ich. Na ulicach rzadko się do siebie uśmiechamy, w domach mierzymy się z codziennymi problemami, z pracy wychodzimy sfrustrowani. W teatrze dzieląc się swoją kreatywnością i energią pozwalam ludziom przenieść się w świat, w którym życie jest zwykle dużo barwniejsze. Karolina Krawczyńska, aktorka Teatru Powszechnego w Łodzi, specjalnie dla LIFE IN. Łódzkie.

LIFE IN. Łódzkie: Pamięta Pani swój pierwszy występ na scenie?

Karolina Krawczyńska: Coraz mniej, ale w głowie są jeszcze pojedyncze obrazy. Jako niespełna sześciolatka występowałam z innymi dziećmi w operetce „Student-żebrak” w Teatrze Wielkim w Łodzi. Wielka scena – mały człowiek, chłoniesz bodźce jak gąbka.

W kogo wciela się Pani w najnowszej premierze Teatru Powszechnego?

W spektaklu „Wykapany zięć” gram Martę, 27-letnią dziewczynę, która usilnie próbuje dogonić ustatkowane już koleżanki, dlatego po raz kolejny, pełna wiary i determinacji przedstawia rodzicom ich potencjalnego zięcia. Jednak tym razem sytuacja zdecydowanie bardziej się komplikuje, a uroczysta kolacja niespodziewanie powiększa się o kolejnych gości. Poza zadaniami aktorskimi pełnię również funkcję asystentki reżysera „Wykapanego zięcia”. Są to przede wszystkim obowiązki organizacyjne i koordynacja całej pracy, nie tylko w godzinach prób. Odpowiadam za tworzenie harmonogramu spotkań, kontakt z pionem technicznym teatru, za przekazywanie informacji między działem promocji a realizatorami oraz kontroluję efektywność przygotowań i zmierzanie do wspólnego sukcesu.

Każda rola jest inna, każda zapewne uczy czegoś nowego? Czy zostawiają w Pani jakiś ślad?

Przy budowaniu roli, nieodłącznym fundamentem jest moja osobowość i temperament, dlatego z każdym nowym wyzwaniem poznaję też siebie od innej strony. Każda postać ma w mojej głowie oddzielną szufladę, którą muszę umieć sprawnie otworzyć przy tak różnorodnym repertuarze. Ta szuflada to właśnie dla mnie taki zbiór śladów: tekstu, ruchu, głosu, reakcji, które wydeptałam w czasie prób. Niemniej, ważne jest dla mnie unikanie ciągłego odtwarzania sposobów na daną kwestię, chcę mieć swoje momenty, w których ciągle pozwalam sobie na odkrycie czegoś nowego, gdzie mogę dać postaci odrobinę świeżości, zdziwić się, że „tak też można”.

Która z dotychczasowych ról była dla Pani najważniejsza?

Chyba dotąd najważniejszy, bo najbardziej emocjonujący, był dla mnie debiut na zawodowej scenie. Postać Mai w „Pomocy domowej” zagrałam już 139 razy i to wciąż nie koniec! Bardzo ważne miejsce zajmuje też rola zakonnicy/ wiedźmy w „Ferragosto”. Dostałam wówczas nowe wyzwania, musiałam pokonać w sobie pewne skrępowanie i lęk, być bardziej mroczna, wyrazista, ale jednocześnie wciąż autentyczna. Zawsze wiele od siebie wymagam, skupiając się na pracy dlatego, kiedy po premierze reżyser Adam Orzechowski powiedział mi, że z tej niepozornej roli zrobiła się kreacja, było mi bardzo miło.

Co w budowaniu historii czy postaci jest istotne? Są jakieś elementy, które sprawiają Pani jeszcze trudność?

Każda rola to nowe wyzwania, ale i kolejne lekcje do odrobienia. Muszę ustalić, kim dokładnie jestem, co mogłam dotąd przeżyć, z jakimi okolicznościami się teraz mierzę i jaki mam cel w tym wszystkim. Liczy się też solidne techniczne przygotowanie roli, gotowość do odsłonięcia przed widzem czułego punktu mojego bohatera oraz współpraca z partnerem. Jednoczesne realizowanie tych zadań nie jest proste, czasem zaplączę się w intencjach, zbyt wiele chcę naraz, wtedy potrzebuję pomocy reżysera. Ideałem jest, gdy celujemy do jednej bramki i szukamy indywidualnej dla danego aktora, niezbędnej według mnie, prawdy w postaci.

Aktor może powiedzieć „ja tego nie zagram”?

„Warto rozmawiać!”, jak to mówi Nadia, uwielbiana przez naszych widzów bohaterka „Pomocy domowej”. Jeśli aktor z czymś się nie zgadza, źle się czuje w narzuconym mu pomyśle, a ma na to logiczne argumenty, wtedy trzeba zabrać głos. Aktor powinien być szczęśliwy z bycia na scenie. Jako postać może czuć się fatalnie, ale jeśli jednocześnie fatalnie podchodzi do swojego aktorskiego zadania… partnerzy na scenie i widzowie to wyczują i spektakl traci na wartości. Bywa jednak, że aktor o dominujących cechach próbuje zbyt często podporządkować sobie resztę zespołu, chce, aby wszystko dopasowywało się przede wszystkim do jego wizji. W takim wypadku logicznym następstwem kolejnego „ja tego nie zagram” powinno być „znajdę sobie inny teatr”.

Czego by Pani nie zagrała?

Służącej niczemu nagości. Owszem, ciało aktora to jego narzędzie pracy, jesteśmy tego uczeni od początku studiów. Niestety, na tym etapie edukacji reżyserzy często korzystają z naszej uległości lub zagubienia, a ich zabiegi pozbawiające nas naturalnego wstydu są zbyt gwałtowne i brutalne. Granice intymności zacierają się szybko, a nie zawsze służy to ważnej sprawie.

Dlaczego związała Pani swoje życie zawodowe właśnie z Teatrem Powszechnym?

Wybrało serce. Kończąc szkołę aktorską, chciałam zostać w mieście, w którym trzymało mnie coś więcej niż rodzina. Udało mi się wtedy spotkać z panią dyrektor Ewą Pilawską, która dała mi wielką szansę zagrania w „Pomocy domowej”. Wkrótce moje życie prywatne kompletnie się odmieniło, za to praca w Teatrze Powszechnym zaczęła mieć owocną kontynuację. Wierzę, że wszystko dzieje się po coś! Po wspólnym sukcesie „Pomocy domowej” (a dobra komedia to naprawdę praca całego zespołu!) pani dyrektor zaproponowała mnie do obsady „Tanga Łódź”. Z czasem dochodziły kolejne angaże i nowe zadania. Zostałam w mieście, w którym mogłam być blisko rodziny i przyjaciół, zarabiając na życie tym, co kocham. Grą w teatrze.

Jak patrzę na Pani artystyczne CV na teatralnej scenie, to ról na swoim koncie, mimo niewielu lat pracy, naprawdę sporo. Gratuluję. Lubi Pani ciężko pracować?

Dziękuję. Faktycznie, będąc w Teatrze Powszechnym cztery sezony, stworzyłam dziewięć ról, weszłam w cztery zastępstwa i występowałam w premierach Teatru dla niewidomych i słabowidzących. W tym zawodzie potrzeba pokory, nasze pięć minut może minąć szybciej, niż nam się wydaje. Jestem oddana temu, co robię i gdzie pracuję. Jeśli zaraz po szkole, swoją uczciwą pracą stopniowo udaje mi się zdobyć zaufanie dyrektora teatru i sympatię widzów, chciałabym w pełni wykorzystać swoją szansę i robić to, co kocham. Natomiast nagrodą za ciężką pracę jest satysfakcja, bez której nie wyobrażam sobie życia zawodowego.

Czy role bardziej komediowe są bliższe Pani sercu niż te dramatyczne?

Lubię i potrafię wprowadzać ludzi w dobry nastrój, rozśmieszać ich. Na ulicach rzadko się do siebie uśmiechamy, w domach mierzymy się z codziennymi problemami, z pracy wychodzimy sfrustrowani. W teatrze dzieląc się swoją kreatywnością i energią pozwalam ludziom przenieść się w świat, w którym życie jest zwykle dużo barwniejsze. Komedie, które gramy w Teatrze Powszechnym niosą ze sobą różny ładunek emocji i rozrywki. Sama występuję w przedstawieniach, które w jednym momencie rozśmieszają, a za chwilę wywołują refleksję. Tak jak w filmie czy literaturze, komedia może przyjmować wiele odsłon, mówić o różnych zjawiskach, wypunktowywać istotny problem w sposób nieoczywisty. Co więcej, dobrze napisana i zagrana komedia, w niczym nie ustępuje innym gatunkom dramatu. Wśród nich te bardziej poważne, cięższe w wyrazie, są dla mnie okazją do zmierzenia się z „ciemniejszą stroną mocy”, tempo gry jest inne, inny jest balans na emocjach. Lubię stawiać czoła takiemu rodzajowi skupienia. Jak długo scena i widzowie będą mnie chcieli, tak w moim sercu będzie wystarczająco dużo miejsca dla ról komediowych, jak i tragicznych.

Nie ciągnie Pani w kierunku ról filmowych, jeździ Pani na castingi?

O jakiej roli marzy? Praca przed kamerą jest kompletnie inna od tej w teatrze. To są dwie rzeczywistości. Po szkole zagrałam w kilku odcinkach „M jak miłość” i „Na wspólnej”. Dzięki temu część rodziny mieszkająca daleko od Łodzi wreszcie uznała moje aktorstwo jako zawód… Na castingi nie jeżdżę od ponad półtora roku. Kiedy zaczęłam bardzo dużo pracować w teatrze, dokonałam wyboru. Skupiłam się na Łodzi, dostałam etat w Powszechnym i świadomie oddaję temu miejscu maksimum czasu i energii, które chcę przeznaczyć na pracę. Kinowym marzeniem byłoby zagranie dużej roli w filmie kostiumowym, z prawdziwego zdarzenia. Minimum 150 lat wstecz.

Dlaczego związała Pani swoje życie z aktorstwem?

Od dziecka miałam kontakt z teatrem. Dużo czasu spędzałam w Teatrze Wielkim w Łodzi, gdzie moja mama jest szefową garderobianych. Chętnie brałam udział w szkolnych przedstawieniach i konkursach recytatorskich. Po zajęciach w liceum jechałam do szkoły muzycznej, gdzie uczyłam się w klasie śpiewu klasycznego. Od kiedy pamiętam, scena była miejscem, które mnie przyciągało i z którym chciałam wiązać moją przyszłość. Aktorstwo to dla mnie takie umiejętne wywracanie się na lewą stronę. I nie musi tu chodzić wyłącznie o skrajne poświęcanie się dla roli. Moja „lewa strona” to ta, której na co dzień nie udostępniam, to emocje, które we mnie drzemią, a które nie idą w parze z tym, jakim chcę być człowiekiem. Za to mogą być odpowiednie dla kreowanej postaci. Umiejętne korzystanie z tych zasobów pozwala, aby w kontrolowanych warunkach, zderzyć się z sytuacjami i stanami, których na co dzień się nie doświadcza. W połączeniu z energią od widza jest to stan uzależniający.

Co jest dla pani najważniejsze w tym zawodzie?

Uczciwość wobec siebie, partnerów na scenie i widza. Jeśli od kogoś czegoś wymagam, muszę wpierw wymagać od siebie. Jeśli oczekuję uznania, muszę myśleć o koniecznej do przejścia drodze, której wypadkową, a nie celem, będzie sukces.

Jak lubi Pani spędzać czas wolny? Co Pani sprawia największą przyjemność?

Na ile to możliwe spędzam go z moim chłopakiem, rodziną lub przyjaciółmi. Ładowanie baterii z ludźmi, którym ufam i którym na mnie zależy, to dla mnie największa przyjemność, nie ważne co wspólnie robimy. Dopiero kiedy zaspokoję potrzebę przepływu miłości, mogę wziąć się za samotne oglądanie filmu, czytanie, czy spacer.

Lubi Pani Łódź?

Zdecydowanie tak. Z roku na rok moje rodzinne miasto wygląda coraz lepiej, są nowe inwestycje i miejsca pracy, szersze perspektywy rozwoju, więcej różnorodnych miejsc mających uatrakcyjnić życie mieszkańcom i turystom. Trzymam kciuki, aby i Teatr Powszechny mógł stać się jeszcze lepszą ozdobą miasta, chociażby przeprowadzając wyczekiwaną przez zespół i naszych wiernych widzów modernizację dużej sceny.

Jakie są Pani cele na najbliższe lata?

Uwielbiam swoją pracę, ale nie jest ona w stanie wypełnić wszystkich moich życiowych przestrzeni. Wierzę, że w ciągu najbliższych lat założę własną rodzinę i z czasem będę mogła to połączyć z byciem aktorką. W końcu z wiekiem i nowymi doświadczeniami wachlarz ról dla kobiety ubogaca się, tak jak i owa „lewa strona”, której wywróceniem nawet siebie zamierzam zaskoczyć!

Karolina Krawczyńska
Aktorka Teatru Powszechnego w Łodzi. Urodzona w 1991 roku. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. W Powszechnym zadebiutowała w spektaklu „Pomoc domowa” w reżyserii Jakuba Przebindowskiego. Od czterech sezonów związana jest z tą sceną, stworzyła dziewięć ról, weszła w cztery zastępstwa i występowała w premierach Teatru dla niewidomych i słabowidzących. Zaraz po studiach zagrała w dwóch serialach: „M jak miłość” i „Na Wspólnej”.

Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Justyna Tomczak