Z dzieciństwa pamięta smak zielonych, niedojrzałych jeszcze mirabelek, maślanych ciastek dziadka i nadziewaną kaczkę przygotowywaną przez mamę. Gotowanie, które przez lata było tylko jego pasją, stało się teraz sposobem na życie. W życiu Adama Kozaneckiego wszystko zmieniło się po tym, jak został finalistą 4. edycji MasterChefa emitowanego w TVN.
Do MasterChefa zgłosił się nikomu nic nie mówiąc. Rodzina była raczej zdziwiona, nikt nie przypuszczałby, że mógłby zgłosić się do programu telewizyjnego. Adamowi udało się jednak przejść przez sito eliminacji. Na precasting przygotował duszoną wołowinę z grysikiem z czarnej rzepy. Wszystkim smakowało. Na casting bażanta, który do dziś jest jego „dobrym duchem”. – Długo zastanawiałem się, co mam ugotować. Wszystkie potrawy wydawały mi się zbyt oczywiste, kaczka, gołąb, odpadały. Postanowiłem przygotować bażanta, długo go szukałem, aż w końcu znalazłem u jednego myśliwego i pojechałem na casting. Po czternastu godzinach oczekiwania na drewnianej ławce, nadszedł czas na moją kolej. Była godz. 22.45 wszedłem z daniem, przedstawiłem się i powiedziałem, że chcę tutaj trochę wiosny podać na talerzu. Jak zapytali, co przygotowałem, powiedziałem, że bażanta, na to pani Magda Gessler powiedziała, że sam wyglądam jak ten bażant i tak już zostało. W trakcie programu już wszyscy mówili do mnie bażancik. I został ze mną, chyba już na stałe – wspomina Adam Kozanecki.
Zanim wziął udział w MasterChefie gotował jedynie dla siebie i przyjaciół. Żadnych kursów, szkoleń, nie uczył się też w szkole gastronomicznej. Trudno mu sobie nawet przypomnieć moment, w którym polubił gotowanie. – Mama zawsze w kuchni coś pitrasiła, jej młoda kapusta, czy nadziewana kaczka całe życie smakują tak samo, to naprawdę dobre potrawy. Tata dbał o domowy ogród, w którym rosły wspaniałe warzywa i owoce, dziadek piekł za to doskonałe maślane ciastka. Codzienne jedliśmy rodzinny obiad o stałej porze – 16.30. Kuchnia była w domu otwarta – opowiada Adam.
Pamięta za to, jak starsza siostra dostała na komunię książkę. Była kolorowa i pełna wspaniałych przepisów. Wiedzieli, że muszą je wszystkie wypróbować. Choć pierwsze ciasto upieczone w sylwestra, do udanych zaliczyć raczej nie można było, kolejne potrawy wychodziły im całkiem nieźle. – Potem człowiek zaczął dorastać i potrzebował pokarmu, więc jak mamy nie było w domu, to trzeba było samemu coś przyrządzić. Jednak takie prawdziwe samodzielne gotowanie zaczęło się na dobre, kiedy wyprowadziłem się z rodzinnego domu w Uniejowie na studia do Łodzi. Nigdy nie zabierałem z domu słoików, brałem kawałek mięsa i warzywa, z których sam mogłem przygotować sobie smaczne danie. Na dodatek mieszkałem z przyjaciółką Olą, która też lubiła gotować. Po barach nie chodziliśmy, bo po pierwsze nie było na to kasy, taniej było samemu coś upichcić, a po drugie i może najważniejsze sprawiało nam to radość – mówi Adam.
I choć jak podkreśla gotowanie sprawiało mu tyle radości, po ukończeniu studiów najpierw pracował fizycznie, potem został nauczycielem wychowania przedszkolnego w prywatnej placówce. Robił furorę, bo był w Łodzi jedynym mężczyzną pracującym w tym zawodzie w tamtym czasie. Przedszkole, w którym był, pękało w szwach. Dodatkowo dzięki zdolnościom plastycznym, dorabiał sobie projektowaniem i urządzaniem wnętrz. Chciał studiować architekturę we Wrocławiu, ale życie potoczyło się inaczej. Więc najpierw skończył kierunek pedagogiczny, magisterkę obronił z europeistyki, a podyplomowo zrobił kurs z architektury wnętrz oraz zarządzanie oświatą. Na chwilę trafił też do miejskiej szkoły, jego etat nauczyciela trwał tam krótko. Teraz robi, to co lubi najbardziej, gotuje i dzieli się swoją wiedzą podczas różnego rodzaju spotkań przy wspólnym gotowaniu. Lubi jeść wszystko, ceni tradycyjne potrawy, które ubarwia nowymi smakami. Wszystkich zachwyciła zupa melisowa – zupa warzywna wzbogacona naparem z melisy zamiast bulionem.
Niebawem będziemy mogli go zobaczyć w Porcie Łódź, gdzie wystąpi wspólnie z Klaudią Budny, koleżanką z MaserChefa. Wykorzystuje szansę jaką stworzył mu udział w programie i zdobyta tam wiedza, nie tylko kulinarna. Wydał własną książkę kucharską, a teraz przygotowuje się do otwarcia miejsca, które sam stworzył od podstaw – miejsca, w którym będzie gotował na żywo, prowadził warsztaty, szkolenia, zamknięte imprezy okolicznościowe i nagrywał programy wideo. Swobodę, bo tak będzie się nazywało to miejsce, remontuje sam. W październiku zacznie działać. – Będzie tu swobodnie i przyjaźnie, z lekkością i uśmiechem. A tu pod ścianą stanie jeszcze pianino, które po latach wróci do naszej rodziny. To wspaniała historia. Siostra po komunii dostała pianino, graliśmy na nim oboje i bardzo to lubiliśmy, nasz dziadek kochał muzykę, ale nadszedł taki moment, że pianino zmieniło właściciela. Teraz po latach je kupuję od ludzi, którym zostało sprzedane – wspomina Adam.
Jak mówi szczęście uśmiechnęło się do niego, nieco przez przypadek. Swoją przyszłość widzi w jasnych barwach, bo w końcu robi to, co lubi najbardziej – gotuje dla innych.
Beata Sakowska
fot. Paweł Łacheta
Przepisy Adama
Krem z pieczonych papryk z pulpecikami z cielęciny
czas: 75 minut
ilość porcji: 4
krem paprykowy:
- 5 papryk czerwonych
- 1 cebula
- 2 ząbki czosnku
- łyżeczka harissy
- papryka wędzona w proszku
- sól
- pieprz
- 250ml pasty pomidorowej
- 2 łyżki octu winnego
- cukier
- 2 liście laurowe
- oregano
- 2 marchewki
pulpeciki cielęce:
- 250 gram mielonej cielęciny
- połowa namoczonej w mleku czerstwej bułki
- 1 żółtko
- sól
- pół łyżeczki papryki wędzonej w proszku
zupa:
Paprykę delikatnie skrapiamy oliwą z oliwek, solimy, kładziemy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, pieczemy w piekarniku w 200°C, do momentu aż skóra papryk będzie prawie że spalona. Ciepłe papryki, każdą z osobna zawijamy w folię aluminiową, wkładamy do dużego garnka, przykrywamy. Po kilku minutach paprykę obieramy ze skórki, kroimy w kawałki. Dzięki zaparowaniu upieczonych papryk w foli, skórka odejdzie z nich bez problemu.
Na spodzie garnka z grubym dnem, przesmażamy na oliwie z oliwek poszatkowaną cebulę i czosnek, dodajemy pokrojoną w kosteczką marchew, dodajemy łyżeczkę ostrej pasty paprykowej harissy. Całość krótko przesmażamy, zalewamy pastą pomidorową, dodajemy przyprawy: liść laurowy, ziele angielskie, oregano, łyżeczkę wędzonej papryki w proszku. Dolewamy ocet, łyżeczkę cukru, mieszamy. Dorzucamy paprykę, dolewamy 0,5 l wody, całość gotujemy około 30 minut, aż marchew będzie miękka. Za pomocą łyżki cedzakowej wyławiamy ziele angielskie i liście laurowe. Zupę blendujemy.
pulpeciki:
Mięso mielone z cielęciny mieszamy z żółtkiem, solą i namoczoną w mleku połową czerstwej odciśniętej bułki, doprawiamy papryką wędzoną. Wyrabiamy mięso. Formułujemy pulpeciki.
Do gotującej kremowej zupy, stopniowo wrzucamy pulpeciki. Gotujemy kilka minut i gotowe.
Sałatka śledziowa z orzechami włoskimi i ziarnami kolendry
czas przygotowania: 30 minut
ilość porcji: 4
- 250g śledzi matiasów z beczki
- łyżka ziaren czarnego pieprzu
- 3 ziarna ziela angielskiego
- 100g uprażonych orzechów włoskich
- 1 czerwona cebula
- zielone jabłko
- sok z połówki cytryny
- łyżka ziaren kolendry
- olej z orzechów włoskich, opcjonalnie słonecznikowy
Wymoczonego z soli śledzia, osuszonego, kroimy w kostkę, łapiemy się za orzechy włoskie, łupiemy i rozkruszamy, nie za drobno, prażymy na suchej patelni. Pozbawione nasion jabłko siekamy również w kostkę, skrapiamy sokiem z cytryny, aby nie sczerniało. Czerwoną cebulę kroimy w kostkę, pieprz czarny wraz z zielem angielskim, ziarnami kolendry rozgniatamy delikatnie w moździerzu. Wszystkie składniki lądują w misce, dodajemy 2 łyżki oleju z orzechów włoskich, mieszamy, odstawiamy w zimne miejsce. Po przegryzieniu taką sałatkę zajadamy w każdej wymarzonej chwili.
Chrzanowa chmurka bitej śmietany z wachlarzami kalarepki skropiona tymiankowym sosem
Czas przygotowania: 30 minut
Ilość porcji: 6
- 1 kalarepa
- cytryna
- świeży tymianek
- 2 ząbki czosnku
- ser kozi Saint Maure
- 200ml śmietany kremówki 36%
- 1 ogórek zielony
- Świeży korzeń chrzanu
- sól
- świeżo mielony czarny pieprz
- cukier
- oliwa z oliwek
- różowe kwiaty bazylii dark opal
- kwiaty tymianku
- lód
Kalarepkę obieramy, kroimy w wiórki obieraczką do warzyw lub szatkujemy na mandolinie. Blanszujemy w wodzie z solą i cukrem 50/50. Hartujemy w zimnej wodzie z lodem i sokiem z cytryny. Osuszamy. Posypujemy delikatnie solą morską i pieprzem. Śmietanę ubijamy z odrobiną soli, dodajemy starty korzeń chrzanu oraz grysik z ogórka zielonego (ogórka obieramy, pozbawiamy pestek, kroimy w małą kosteczkę), doprawiamy pieprzem, odrobiną cukru i kilkoma kropelkami soku z cytryny. Chłodzimy. W moździerzu ucieramy czosnek z listkami tymianku ogrodowego, solą i oliwą z oliwek. Na talerzu tworzymy chmurkę z ubitej śmietany, nakładamy wachlarze z kalarepy, całość kropimy utartym sosem, posypujemy kwiatami tymianku i bazylii, na sam koniec posypujemy drobno pokruszonym kozim serem.
Fot. Marta Piotrowska