Z przedstawieniami jest trochę tak, jak z meblami w mieszkaniu – w jednym teatrze pasują, a w drugim nie – mówi Kamil Maćkowiak, dyrektor artystyczny autorskiego teatru na deskach Sceny Monopolis i prezes Fundacji Kamila Maćkowiaka.
LIFE IN. Łódzkie: Przygotowuje się Pan do kolejnej premiery. Tym razem będzie to thriller psychologiczny. Dość nieoczekiwany wybór…
Kamil Maćkowiak: Rzeczywiście, do tej pory w swoim repertuarze nie mieliśmy tego rodzaju sztuki. „Wigilia” to klasyczny dramat o skomplikowanych relacjach kata i ofiary, a jednocześnie doskonały thriller psychologiczny dotykający kwestii terroryzmu. Na scenie dojdzie do konfrontacji dwóch silnych osobowości: oficera służb specjalnych i doktor filozofii. Autorem jest Daniel Kehlmann, austriacko-niemiecki pisarz i dramaturg, reżyseruje Waldemar Zawodziński, wraz z Mileną Lisiecką gramy tam główne role. Premierę zaplanowaliśmy na 19 i 20 października, a ja zaczynam mieć obawy…
Jakie?
W sumie te same, co zwykle przed premierą. W przypadku „Wigilii” zastanawiam się, czy sztuka dotycząca problemów społecznych i politycznych będzie dla mojego widza interesująca? Jest to inny spektakl niż te, do których przyzwyczailiśmy naszą publiczność. Uznałem jednak, że w związku z przejściem do Monopolis należy jak najbardziej poszerzyć nasz repertuar.
Ale premiera sztuki jeszcze w Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych, nie na deskach Sceny Monopolis?
Z teatrem w Monopolis startujemy w styczniu przyszłego roku. Na inaugurację naszej działalności w nowym miejscu zaplanowałem inną premierę. Będzie to „Zabójcza pewność”, gdzie wystąpię z Jowitą Budnik.
No właśnie, przed Panem i Fundacją kolejny projekt – jest Pan dyrektorem artystycznym teatru Scena Monopolis. Czeka Pan na tę inaugurację?
Bardzo czekam i, jak to jest z czekaniem, dużo o tym myślę. A im więcej myślę, tym większe ogarnia mnie przerażenie…
Co Pana przeraża?
Ten projekt jest sporym przełomem w moim życiu. Zdradzę, że gdyby nie pojawiła się propozycja Krzysztofa Witkowskiego, żeby poprowadzić teatr w Monopolis, to poważnie zastanawiałbym się nad zakończeniem działalności Fundacji Kamila Maćkowiaka. Przez sześć lat realizowaliśmy swoje projekty teatralne z jedną myślą – żeby znaleźć scenę, na której będziemy mile widziani i która stanie się naszym domem. To oczywiste, że każdy artysta potrzebuje takiej akceptacji. Jesteśmy wdzięczni AOIA za tych sześć sezonów, ale tam nigdy nie byliśmy u siebie. Cieszę się, że to się już wkrótce zmieni, że nam zaufano i pozwolono realizować to, na co od lat pracujemy. Ale z drugiej strony przede mną wielka odpowiedzialność za pracowników Fundacji, za widzów, za cały projekt. Czuję się trochę jak ojciec rodziny, który nie może zawieść. To z jednej strony motywuje, a z drugiej przeraża.
Z pewnością pracuje Pan już nad koncepcją teatru. Jaki to będzie teatr?
Może zacznę od tego, jaki to teatr nie będzie. Otóż, mimo że to quasi prywatne przedsięwzięcie (teatr prowadzić będzie Fundacja, której środki są przeznaczane na cele statutowe), to nie będzie teatr, w którym wszyscy będą myśleli tylko o jednym – jaki produkt zaproponować widzowi, żeby się sprzedał i przyniósł znaczny zysk. Uważam, że teatr, owszem, należy reklamować jak produkt, ale nie należy traktować go w ten sposób. Trzeba zainteresować widzów sztuką, skłonić ich do przyjścia, ale jak już przyjdą na 19.00, to mają być uczestnikami pewnego misterium, a nie konsumentami produktu.
Czym zatem Pana teatr w Monopolis będzie się różnił od tego, co robiliście Pan i Fundacja do tej pory?
Do teatru chodzimy z dwóch głównych powodów – albo idziemy na sztukę do konkretnego teatru, na przykład do Jaracza, albo na konkretnego aktora, na przykład na Jandę. W spektaklach realizowanych przez Fundację doprowadziliśmy do sytuacji, w której centralną postacią jestem ja. Pora od tego odejść. A zatem w długofalowym myśleniu o Scenie Monopolis wyobrażam sobie, że to musi być teatr trochę mniej związany z moim nazwiskiem. Chcemy tam przyciągnąć widzów, których zaciekawi nowe miejsce, grany repertuar, a niekoniecznie Kamil Maćkowiak, jakiego znają z Teatru Jaracza, czy ze spektakli wyprodukowanych przez Fundację. Oczywiście chcemy też, aby nasi dotychczasowi widzowie – tak, jak my – znaleźli w Monopolis swój teatralny dom.
W takim razie proszę zdradzić, jaki teatr zaprezentuje Pan widzom? Wszystkim – i tym, którzy pójdą tam za Panem i tym nowym?
Przepraszam za to porównanie, ale z przedstawieniami jest trochę tak, jak z meblami w mieszkaniu – w jednym teatrze pasują, a w drugim nie. Są spektakle i projekty teatralne, dla których miejsce, gdzie są realizowane, jest decydujące. I dlatego muszę się przyznać, że mam problem z jednoznacznym zdefiniowaniem, jaki to będzie teatr. Najpierw muszę tam wejść, zobaczyć scenę, widownię, poznać możliwości, jakie daje to miejsce, odczuć, jaka jest tam energia i wreszcie jakich nowych widzów to miejsce przyciągnie. Dopiero wtedy powiem, jaki to będzie teatr. Przede wszystkim jednak chcę, żeby moja scena była otwarta na wszystkich artystów, na nowe pomysły, żeby było to miejsce repertuarowo różnorodne. Zależy nam na utrzymywaniu urozmaiconej oferty dla naszych widzów, w związku z tym oczywiście będziemy zapraszać do współpracy inne teatry z całej Polski. Na pewno nie chcę mieć łatki teatru rozrywkowego, dlatego pierwszy sezon nie będzie łatwy, jeżeli chodzi o propozycje repertuarowe. Żaden ze spektakli, które wyprodukuję w tym sezonie, nie będzie komedią. Ani „Wigilia”, ani „Zabójcza pewność”, ani monodram o Klausie Kinskim.
Czy w repertuarze będą wszystkie dotychczasowe sztuki wyprodukowane przez Fundację?
Z niektórymi się już pożegnałem, więc ich na Scenie Monopolis nie zobaczymy, ale „Cudowna Terapia”, „DIVA Show”, „50 słów”, „Totalnie Szczęśliwi” – wszystkie te spektakle będzie można zobaczyć w nowym miejscu.
A skąd będą pieniądze na realizowane przedstawienia? Jaki model finansowania zaproponował właściciel teatru?
Producentem wszystkich spektakli będzie Fundacja – tak jest dzisiaj i tak planujemy w przypadku Sceny Monopolis. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że na każdą premierę będziemy sami musieli zdobyć pieniądze od sponsorów teatru na Scenie Monopolis. Przeznaczymy też na ten cel wpływy z biletów. Scena Monopolis może przyjąć więcej widzów niż scena w AOIA, więc mam nadzieję, że dochód z ich sprzedaży będzie nieco większy. Ze strony Krzysztofa Witkowskiego, prezesa spółki Virako, właściciela Monopolis i wielkiego mecenasa kultury, padła deklaracja, że dofinansuje pierwszą z realizowanych premier, wspomnianą już „Zabójczą pewność”. Wierzę, że w Łodzi jest więcej przedsiębiorców, którzy czekają na taki projekt jak nasz i włączą się w jego finansowanie.
Ile kosztuje przygotowanie premiery?
Wszystkie koszty dla takich spektakli jak nasze, czyli z nieliczną obsadą i prostą scenografią, wynoszą 80-100 tysięcy za premierę.
Liczy Pan na jakąś pomoc finansową ze strony miasta?
Do tej pory na pięć z dziesięciu zrealizowanych przez Fundację premier dostaliśmy granty z miasta – w sumie na kwotę 240 tysięcy złotych. Jak będzie dalej? Nie potrafię powiedzieć, czy poza owymi konkursami na granty, które ogłaszane są raz w roku, teatr będący niezależną inicjatywą może liczyć na dofinansowanie…
Prywatne kluby sportowe dostają dotację, więc teatr będący niezależną inicjatywą chyba też powinien?
Mam nadzieję, że tak będzie.
Na koniec zapytam, co jest Panu najbliższe: granie, reżyserowanie czy zarządzanie teatrem?
Szczerze, to we wszystkich tych rolach czuję się dobrze. Oczywiście aktorstwo jest mi najbliższe przez sam fakt spędzenia dwudziestu lat na scenie, ale jako aktor jestem często w wewnętrznym konflikcie ze sobą – reżyserem. A całkowicie – i jako aktor, i reżyser – trudno jest mi czasem znaleźć porozumienie ze sobą menedżerem. Przyznam, że jest to sytuacja trochę schizofreniczna, bo często muszę realizować rozbieżne interesy i ze sobą samym zawierać kompromisy (śmiech). Łódź jest zaraz po Warszawie miejscem, w którym działa najwięcej teatrów i gdzie na widowni zasiadają tłumy.
Zastanawiał się Pan skąd w mieście nazywanym kiedyś miastem prządek i tkaczy, dziś miastem postindustrialnym, taka miłość do teatru?
Ja mam bardzo dobre zdanie o łódzkim widzu, dlatego wciąż tu gram, wciąż walczę o przetrwanie swojej Fundacji. Łodzianie znają, rozumieją i lubią teatr. Grać dla nich to ogromna przyjemność. Wszyscy ciągną do Warszawy po wyzwania, uznanie i pieniądze, a ja dzięki łódzkiej publiczności mam to tutaj. No może z wyjątkiem pieniędzy… (śmiech).
Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcie Joanna Jaros