Kultura

Joanna Osyda o hejcie, miłości i szczęściu

Joanna Osyda o hejcie, miłości i szczęściu

Nigdy nie odczuwałam, żeby brakowało mi pewności siebie. Z wiekiem i akceptacją własnego ciała nabierałam jej coraz więcej. Jestem osobą zadaniową, przy dużych wyzwaniach bardzo się mobilizuję, staram się chwytać byka za rogi, nie uciekam, nie chowam się. Nigdy nie odczułam też, żeby cudze negatywne opinie na mój temat zaważyły na tym, jak funkcjonuję – mówi aktorka JOANNA OSYDA.

Jakiś czas temu w jednym z postów na Instagramie zaape­lowała pani do wszystkich: „Proszę, po prostu nie oceniaj i nie udzielaj mi rad, tak jak ja tego nie robię”. Jak pani myśli, skąd w nas ta skłonność do ciągłego oceniania innych, krytykowania, skąd w nas tyle złości, zawiści?

Powiem szczerze, że nie wiem, nie potrafię zrozumieć, jak można nie mieć w sobie odrobiny empatii. Zawsze wydawało mi się, że to jak wyglądamy, jak się ubieramy, z kim się spotykamy, to tylko i wyłącznie nasza sprawa. Nasze ciało, nasz wygląd to sfera prywatna i nikt nie po­winien do niej zaglądać. Tymczasem są one przedmiotem plotkarskich tekstów, pod którymi zwykle wylewa się fala hejtu przesycona mową nienawiści. Krytykowanie ludzi za wszystko, co robią, jest dla mnie po prostu przemocą, a na takie traktowanie mnie i innych osób nie wyrażam zgody. Mam wrażenie, że media utknęły gdzieś pomiędzy wolnością słowa a cenzurą. I choć wolność słowa uważam za rzecz cudowną, to ważna jest także odpowiedzialność za słowa. Proszę zwrócić uwagę na pewną prawidłowość – media kreując wizerunek nowej gwiazdy publikują na jej temat mnóstwo różnych informacji, gdzie mieszka, co robi, gdzie jada kolację, z kim spędza czas, czym jeździ lub lata. I na początku wszyscy wpadają w zachwyt, chcą podobnego życia. Po pewnym czasie następuje przesyt tej sielanki i zaczyna wylewać się hejt, a media jeszcze go podsycają publikując coraz to nowe, tym razem już nie takie znowu cukierkowe obrazki z życia. I machina, z której wylewa się mowa nienawiści, coraz bardziej się rozpędza. I nie obwiniam za to tylko i wyłącznie rozwoju mediów cyfrowych, z krytyką mierzyliśmy się, zanim In­ternet na dobre zadomowił się w naszym życiu. Pochodzę z małej miejscowości, to świat, w którym wszyscy wszyst­ko o sobie wiedzą, tam w ogóle nie ma anonimowości, a plotka goni plotkę. Tam na porządku dziennym jest stygmatyzowanie, podcinanie skrzydeł, tam ciągle się powtarza, że nic nie da się zmienić, ciągle słyszymy: tak było, jest i będzie. Ja się z takimi formatami, w których na siłę usiłuje się nas zamknąć, nie zgadzam. Tak samo jak nie zgadzam się na hejt i ciągłe stygmatyzowanie mo­jej osoby ze względu na moją szczupłą sylwetkę.

Jak się czuje osoba wiecznie krytykowana za swój wygląd?

Myślę, że to zależy przede wszystkim od tego, jak dana osoba czuje się sama ze sobą i czy ma wsparcie w najbliż­szych. Jeśli poddawana nieustannej krytyce jest pozo­stawiona sama sobie i pod wpływem tych negatywnych komunikatów sama zaczyna źle myśleć na swój temat, to może to mieć bardzo poważne konsekwencje, prowadzić do zaburzeń natury psychicznej. Potężna machina agre­sji dopadła mnie jakąś dekadę temu, wylał się potworny hejt na temat mojego wyglądu, mojej szczupłej sylwetki. Na szczęście byłam wówczas bardzo stabilna emocjo­nalnie i jakoś sobie z tym radziłam, żadnych większych kryzysów z tamtego okresu nie pamiętam.

To bardzo ciekawe, co pani mówi, bo media sugerowały, że właśnie ten hejt, wieczne uszczypliwości w pani stro­nę, spowodowały, że wycofała się pani z życia filmowego i bywania na ściankach. To jak było naprawdę?

To, co widzą inni, to ich sprawa. Ja nie mam kompletnie takiego poczucia, żebym w ogóle zniknęła z zawodowego życia, wręcz przeciwnie wszystko wróciło na właściwe tory i do normalnych zdrowych proporcji. Praca na planie filmowym przez siedemnaście miesięcy non stop, pod­czas których nakręciliśmy sto osiemdziesiąt odcinków serialu „Majka”, na pewno do takich zdrowych proporcji nie należała.

Czyli to nie wynikało z tego, że pani zabrakło pewności siebie, żeby bywać w świecie. Po prostu zmieniła pani ak­tywność zawodową, bardziej skoncentrowała się na pracy w teatrze?

Wie pani co, ja nigdy nie odczuwałam, żeby brakowało mi pewności siebie. Z wiekiem i akceptacją własnego ciała nabierałam jej coraz więcej. Jestem osobą zadaniową, przy dużych wyzwaniach bardzo się mobilizuję, staram się chwytać byka za rogi, nie uciekam, nie chowam się. Nigdy nie odczułam też, żeby cudze negatywne opinie na mój temat zaważyły na tym, jak funkcjonuję. Nigdy nie myślałam o tym, by porzucić swój zawód. Ten post przed trzema laty napisałam po to, by wyznaczyć grani­ce, bo po prostu miałam dość ataków na to jak wygląda moje ciało. Dlaczego mam głośno nie mówić o tym, że się z czymś źle czuję. A może ktoś nie ma tej świadomości, że sprawia mi przykrość, więc postanowiłam mu to wła­śnie wytłumaczyć. Po opublikowaniu tego postu dosta­łam setki wiadomości od kobiet, które tego doświadczały na bardzo różnych polach.

Pomogła pani tym postem kobietom, które borykają się z hejtem z powodu wyglądu?

Pomogłam, to zapewne zbyt duże słowo. Zrobiłam to, żeby wyznaczyć swoje własne granice i jeśli przy okazji komuś to pomogło, to bardzo się cieszę. Myślę, że mówienie o ta­kich rzeczach daje pewien rodzaj wsparcia w postaci ko­munikatu – nie jesteś sam. Należy mówić wprost, co nam przeszkadza, a niestety tego nie potrafimy. Cóż złego jest w tym, że zakomunikuję, by zwrócono uwagę na moje uczu­cia, na to jak się czuję i że zasługuję na szacunek.

Wróćmy jednak na chwilę do tej pewności siebie. W pani zawodzie jest ona niezbędna, czy się mylę?

Na pewno jakaś wiara w siebie jest potrzebna, żeby już na samym początku zawodowej drogi nie przejmować się statystykami zdawalności do szkoły filmowej, a w ko­lejnych etapach życia statystykami podczas castingów. Na takie castingi przychodzi naprawdę wiele osób i tyl­ko jedna z nich dostanie daną rolę, dlatego nauczyłam się w życiu odpuszczać. Po prostu wiem, że na wiele rzeczy nie mam żadnego wpływu, jak choćby na to, jak reżyser czy producent wyobrażają sobie daną postać. Mogę kompletnie nie przystawać do tego wyobrażenia, mogę być za szczupła, mieć niewłaściwy tembr głosu, wiele czynników może o tym zdecydować. W takich sytuacjach jestem świadoma tego, że moje starania są z gruntu rzeczy ograniczone. I jeśli tej roli nie dostanę, to nie znaczy, że jest to moja wina. Oczywiście staram się być jak najbardziej wszechstronną aktorką, ale czasami to nie wystarcza. I wielu doświadczonych aktorów ra­dzi, żeby odpuszczać właśnie, podchodzić do castingów bardziej na luzie, nie spinać się za wszelką cenę. Kamera wychwytuje każdy fałsz, dlatego warto podchodzić do zadań z pewną swobodą bycia, pewną wolnością, rado­ścią, będąc w zgodzie z samym sobą.

To skoro wspomniała już pani o radości, to co pani sprawia największą radość w życiu?

Myślę, że przede wszystkim podróże i przyjaźnie. Choć w te wakacje odpuściłam podróżowanie, skupiłam się na pisaniu doktoratu.

Czy to oznacza, że chce pani zostać nauczycielem aka­demickim?

Tego nie wiem jeszcze. Absolutnie nie tym się kierowa­łam podejmując decyzję o doktoracie. Zaangażowałam się wówczas w działania biznesowe i brakowało mi roz­woju artystycznego i naukowego. Nie przypuszczałam, że da mi to tyle satysfakcji. Szczególnie gdy przyszła pandemia, nie można było w ogóle grać, ale na szczę­ście odbywały się zajęcia online, więc miałam poczucie, że cały czas się rozwijam, że nie stoję w miejscu.

A temat pracy czego konkretnie dotyczy?

Rasizmu i walki z nim poprzez teatr. Powrócimy do tego, jak skończę pracę i ją obronię.

Kiedy obrona?

Do końca roku.

Wspomniała pani o tym, że realizowała się w biznesie. Konkretnie w jakim?

Z Agnieszką Sienkiewicz prowadziłyśmy w Łodzi takie miejsce dla rodziców i dzieci, to z jednej strony był sklep z drugiej przestrzeń do organizowania różnych spotkań i warsztatów. To było cudowne miejsce, a dla mnie świet­na przygoda, która nie trwała zbyt długo, bo okazała się nie do pogodzenia z zawodowymi zleceniami. A z zawo­du aktora nigdy nie chciałam rezygnować.

Ciągnie czasami panią do biznesu? Spróbuje pani w nim jeszcze kiedyś swoich sił?

Nie mówię nie. Podoba mi się to, że można stworzyć coś od zera i decydować o swoim czasie i stylu pracy, ale zdecydowanie wolę teatralne deski i ten kurz na nich. Jak już człowiek to pokocha całym sercem, to nie uciek­nie od tego.

Były seriale „Majka”, „M jak miłość” i potem zniknęła pani z telewizyjnych ekranów. Teraz znowu realizuje pani kilka filmowych projektów. Czym była spowodowana ta prze­rwa? Wybrała pani teatr, nie było propozycji, a może na­stąpił pewien przesyt?

Jeśli ktoś, kto kocha ten zawód, mówi, że ma przesyt, to zazdroszczę mu ilości propozycji i komfortu podej­mowania takich decyzji. Od dwunastu lat pracuję w tym zawodzie i dzięki niemu jestem w stanie zarobić na swoje utrzymanie. I to już uważam za swój sukces. Tych za­wodowych propozycji raz jest mniej, raz więcej, tak już jest, to naturalna kolej rzeczy, a ja też nie czuję takiej presji, że w danym momencie muszę wykorzystać swoje pięć minut. Nie ma żadnego cynizmu i kalkulacji w mo­ich decyzjach, może jestem po prostu nierozważna, ale staram się podejmować wszystkie decyzje w zgodzie ze sobą. A teatr, który jest dla mnie najważniejszy, czasami wymaga rezygnacji z innych przedsięwzięć. Jeśli przygo­towujemy premierę nowej sztuki, to często trwa to trzy miesiące i trudno w tym czasie bywać na filmowym planie.

Dlaczego dla pani ten teatr jest taki ważny?

To dla mnie najbardziej twórcze i naturalne podwórko, jakie może istnieć dla aktora. W teatrze czuję się bez­piecznie i dobrze, mogę eksperymentować. Nie chcę tu w żaden sposób umniejszać filmowi, bo jest fascynujący, trudny i piękny, ale tej pracy w polskim filmie nie ma dla aktorów tak wiele. I trudno mówić tu o stałym zajęciu. Żeby się realizować, rozwijać potrzebuję stałego kontak­tu z teatrem, stąd mój wybór i angaż w teatrze w Opolu. Jedni tego potrzebują tak jak ja, inni realizują się tylko na planach filmowych. Teatr jest trudnym środowiskiem, to instytucja budżetowa, wiecznie niedofinansowana, trzeba mieć dużo siły i zaparcia, by w niej grać. Czasa­mi dużo prostszym wyborem, szczególnie gdy ma się rodzinę na utrzymaniu, byłaby praca w supermarkecie.

Już widzę, jak za te słowa wylewa się na panią kolejny hejt.

Trudno, niech się wylewa, wiem, o czym mówię. Czasami ludzie się dziwią, jak nagle filmowym objawieniem staje się aktor po czterdziestce albo i później. Wszyscy zasta­nawiają się, gdzie on był przez te wszystkie lata. On grał w teatrze i nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby jeździć na castingi, bo trzeba było utrzymać rodzinę. Ponadto odnoszę wrażenie, że u nas jest moda na te same twarze w produkcjach filmowych. Te mody też z czegoś wynikają, ja się nie dziwię pro­ducentom, że stawiają na pewniaki, bo określona pro­dukcja musi przynieść zyski. Jednak uważam, że warto zaryzykować, bo znakomitych aktorów w tym kraju mamy mnóstwo, w każdym teatrze znajdzie się kogoś oszałamiającego. Jednak powstaje za mało filmów, żeby ich pomieścić.

Zdecydowała się pani zamieszkać w Łodzi, Warszawa nie dawałaby większych możliwości?

Miasto nie musi determinować tego, co robimy. Może jestem za bardzo uparta, za bardzo się najeżdżę i nadźwigam walizek, ale mnie to bycie w drodze bar­dzo odpowiada, jestem tam, gdzie są projekty, które mnie interesują i angażują, i miasto nie ma znaczenia. W Łodzi mi się bardzo dobrze mieszka, ja tu po prostu  odpoczywam. To jest taka moja baza wypadowa. Jak jestem w Opolu, to żyję tylko teatrem przez cały czas, jak jestem w Warszawie, a bywam w niej często, to tak­że czas pochłaniają mi projekty zawodowe, to z reguły czas intensywnej pracy na planie czy przy nagrywaniu audiobooków. A Łódź to jest takie bycie i życie, tu mam czas na spotkania z przyjaciółmi, poleniuchowanie i czas na zebranie myśli.

Często bywa pani w Łodzi?

Tak, choć bywają miesiące, kiedy tu w ogóle nie zaglądam.

W Warszawie, nad czym pani ostatnio pracowała?

W Warszawie gram w teatrze Garnizon Sztuki, nagry­wam od lat audiobooki i uwielbiam być lektorką. W te wakacje byłam na planie trzech seriali, które za kilka miesięcy wejdą do emisji, to m.in. nowy serial dla Canal+ Strange Angels, rola w serialu „Ojciec Mateusz” i „Ko­misarz Mama”.

Wracając do teatralnych ról, kogo pani najchętniej grywa? Czy ma pani w ogóle na to wpływ, czy decyduje reżyser, dyrektor teatru?

Nie mam na to wpływu, to reżyser decyduje o obsadzie wspólnie z dyrektorem. Zresztą to jest bardzo ciekawa struktura, że musimy się zmierzyć z tym, jak ktoś nas widzi, bo z reguły postrzegamy siebie zupełnie inaczej.

Po czasie ocenia pani, że te role trafnie są dobierane?

Który aktor powie, że nie, każdy powie, że lepiej być nie mogło. Od tego jesteśmy, by wykonać powierzone zada­nie jak najlepiej, by widz nie miał żadnych wątpliwości.

Aktor musi zagrać wszystko, nawet piąte drzewo po lewej?

To są bardzo trudne zderzenia z mojej perspektywy, choć drzewa nigdy nie grałam, za to grałam kwiatka w sztuce, którą prezentowaliśmy tutaj w Łodzi pod­czas Festiwalu Czterech Kultur. Bardzo trudno przy mniejszym zadaniu poskromić swojego ego i wykonać tyle, ile mamy do zrobienia, bez poczucia krzywdy, czy niesprawiedliwego traktowania.

To która z tych ról w teatrze w Opolu jest najfajniejsza?

Teraz serdecznie zapraszam na „Biesy/ Los Endemo­niados” Marcina Wierzchowskiego, znanego już łódz­kiej publiczności. Praca z nim była jednym z moich marzeń, nie da się tego opisać jednym zdaniem, więc zapraszam na spektakl. Polecam też bardzo spektakl „Badanie ściśle tajne”, gdzie jestem tylko głosem. To sztuka znakomitego dramaturga Iwana Wyrypajewa w reżyserii Norberta Rakowskiego, bardzo aktualna, traktująca o wojnie, niebezpieczeństwach współcze­snego świata, również moralnych dylematach i bardzo lubię zadanie, które tam mam powierzone – głosu tro­chę takiego wielkiego brata.

Wspomniała pani o marzeniach, jakie są pani?

Coraz trudniej mi o nie. Kiedyś bym powiedziała pewnie pracować, grać, teraz może bym powiedziała to samo, ale chciałabym mieć taki spokój – z jednej strony czuć  się spełniona zawodowo, z drugiej mieć czas na życie i nie popadać w skrajności, zachować pewną równowagę.

A miłość czym jest dla pani w życiu?

Też jest marzeniem. Ona może być na różny sposób od­czuwana, bo mam poczucie, że coraz bardziej kocham lu­dzi i staram się ich zrozumieć, nie oceniać, za dużo w tym świecie nienawiści i zła. Miłość jest takim lekarstwem, fundamentem, na którym ten świat powinien stać.

Jest pani szczęśliwa w życiu, spełniona?

Mam jeszcze pewien niedosyt, to jeszcze nie ten moment, żebym powiedziała, że jestem szczęśliwa i spełniona.

Co by pani sprawiło to największe szczęście?

Żeby każdy to wiedział, to nie byłoby tylu psychoterapeu­tów. Nie umiem i chyba nie chcę odpowiedzieć na to pyta­nie, bo ono dotyka też mojej sfery prywatnej, osobistej, którą chronię.

Czym dla pani jest aktorstwo?

Stylem życia. Jest totalnie we mnie.

Gdzie pani w Łodzi najlepiej lubi spędzać czas?

Od lat spędzałam wolny czas w szkole Yoga and mind na Tymienieckiego, na tyłach mojej macierzystej uczelni. Teraz takim moim jogowym miejscem jest Lido. Uwiel­biam OFF Piotrkowską, gdzie rozmawiamy. Ubolewam, że pomału staje się ona taka nowoczesna i biurowa, bo przepadam za tym nonszalanckim klimatem. Jestem sentymentalna, więc uwielbiam okolice Szkoły Filmowej i park przy niej, Księży Młyn, Ogrody Geyera mają poten­cjał, bardzo lubię centrum Łodzi, gdzie zresztą mieszkam i Park Julianowski. Kocham księgarnię Ossolineum. Tę­sknię za kinem Polonia i Cytryna. Naprawdę lubię archi­tekturę tego miasta. Jest nieoczywista. Zdarza mi się chodzić na spacery z przewodnikami po mieście. Chcę wiedzieć, co mnie otacza. Kocham lody w Milku, kawę w Bricku, jagodzianki w Jazzvie, curry w King Kongu. Jak masaż to Thai way, kosmetyczne rozpieszczenie – Select Beauty, czy Klinika Anny Retkowskiej. Modowe pereł­ki od łódzkich projektantów wyszukuję w butiku mojej przyjaciółki Marysi Wiatrowskiej w Razemx Po prostu.

Najmilsze wspomnienia z dzieciństwa.

Jak mój dziadek uczy mnie jeździć na rowerku i przypina mi takie medale z kwiatów, za kolejne okrążenia. Jak kosi trawę dla królików i potem je karmi. Pamiętam taką wieś pełną zwierząt i dzikiej przyrody.

Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Justyna Tomczak