Kasia Malinowska

Nowy rok, nowa ja

Dajemy się łapać na ten slogan co dwanaście miesięcy. Niczym pilne uczennice odhaczmy zrealizowane cele robiąc miejsce na nowe. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej ambitne i spektakularne projekty narzucają nam swoje tempo. Podążamy za nimi próbując wyrobić 100% normy. Dawno temu uwierzyłyśmy, że perfekcja i doskonałość zapewnią nam poczucie szczęścia.

Tyle tylko, że dla każdej z nas szczęście ma zupełnie inny wymiar i smak. Ślepe podążanie za ogólnie przyjętym trendem nie u wszystkich się sprawdza. I chociaż o tym wiemy, z trudem przychodzi nam zaakceptowanie zauważalnej gołym okiem prawidłowości – to, co powoduje przyjemne łaskotanie w żołądku i przyśpieszone bicie serca u jednej osoby, u innej może się okazać zaledwie neutralne.

Ja sama przez wiele lat dawałam się uwieść tej fantazji o stworzeniu lepszej wersji siebie i co za tym idzie, idealnym życiu. W ostatni dzień roku tworzyłam mapy marzeń tak gęsto utkane pragnieniami, że mogłabym obdzielić nimi co najmniej kilka osób. A później z zadyszką biegłam w kolejne miesiące, gubiąc po drodze radość z doświadczania zwykłych dni.

Ambitne cele nie lubią tego co zwykłe. Mają w pogardzie umiarkowanie i balans. Karmią się ekstremalnymi doznaniami i rezultatami na miarę olimpijskich mistrzów. Na szczęście w porę zrozumiałam, że to nie moje tempo. Od morderczego sprintu dużo bardziej cenię sobie miarowy trucht. I nawet jeśli w oczach innych jest to mało ambitne, właśnie tak postanowiłam iść dalej przez życie. Bez presji, bez tego napięcia, którym zagryzałam drżące ze złości usta, kiedy nie udało mi się przybiec na metę w pierwszej trójce. Bo życie nie po to jest by biec, ale po to by delektować się każdą chwilą.

W tym roku nie będzie nowej mapy marzeń. Nie dlatego, że wszystkie już spełniłam. Jest jeszcze kilka, które noszę pod czułymi powiekami. Nie będzie jej, bo zrozumiałam, że moje życie jest dobre właśnie takie, jakie jest. Z wszystkimi pęknięciami i chropowatościami. Z deficytami i niedoskonałościami. To przecież moja niepowtarzalna historia, która ma w sobie równie dużo różu co szarości. Dlatego w tym roku bez zbędnych fajerwerków uśmiechnę się do siebie o północy i szepnę życzliwie do ucha: „Jesteś wystarczająca. Świetnie sobie radzisz. Idź dalej. W swoim tempie. Ciesz się każdą chwilą. I nie śpiesz się do mety. Ona sam kiedyś do ciebie przyjdzie”.