Ludzie

Nie tylko w polityce są dranie, ale w polityce łatwiej ich dostrzec i wyraźniej widać

Nie tylko w polityce są dranie, ale w polityce łatwiej ich dostrzec i wyraźniej widać

Według mnie dobry polityk to taki, który żyje dla polityki, a nie z polityki, podejmuje decyzje korzystne dla ludzi, a nie dla siebie i służy innym, a nie interesom wąskiej grupy. Z Joanną Skrzydlewską, radną województwa łódzkiego, byłą posłanką na Sejm RP, byłą eurodeputowaną i obecną kandydatką do Parlamentu Europejskiego rozmawiamy o tym, co ludzi pcha do polityki, kobietach w polityce i politycznych draniach.

LIFE IN. Łódzkie: Porozmawiamy o polityce czy woli Pani o żużlu?

Joanna Skrzydlewska: Jestem otwarta na każdy temat.

W takim razie czym dla Pani jest polityka?

Dla mnie jest to służba. Zostałam politykiem, bo kiedyś uznałam, że dzięki temu będę mogła łatwiej, skuteczniej i szybciej pomagać osobom i środowiskom. Politycy dostają do rąk narzędzia, które pozwalają czynić życie innych lepszym, gorszym zresztą też. Są blisko ośrodków decyzyjnych i mają możliwość wpływania na podejmowane tam decyzje. Kwestią otwartą pozostaje to, jakie motywacje nimi kierują – i w momencie, gdy podejmują decyzję o wejściu do polityki i później, gdy trafiają na stanowiska i zaczynają podejmować decyzje wpływające na życie innych. Moją motywacją od samego początku było pomaganie innym, ulepszanie i naprawianie.

No właśnie, co najbardziej przyciąga ludzi do polityki?

Ludzie idą do polityki z różnych powodów, jedni, ponieważ chcą służyć społeczeństwu, inni z polityki czynią swoje źródło zarobku, a jeszcze inni po to, żeby sobie porządzić. Według mnie dobry polityk to taki, który żyje dla polityki, a nie z polityki, podejmuje decyzje korzystne dla ludzi, a nie dla siebie i służy innym, a nie interesom wąskiej grupy.

Bez kompetencji, niedouczeni, karierowicze, aferzyści, oszuści, kłamcy – to tylko część epitetów, jakimi Polacy określają polityków. Zasłużyli sobie na to?

Niektórzy z pewnością, ale nie należy uogólniać. Mówi się, że w polityce, nie tylko zresztą polskiej, obowiązuje jedna zasada, czyli brak zasad. Ja się z tym nie utożsamiam. Wydaje mi się, że tak mogą mówić tylko ci, którym w życiu nikt, nigdy tych zasad nie pokazał i nie nauczył. Prawdą jest, że polityków ocenia się negatywnie i prawdą jest, że niektórzy sobie na taką ocenę zasłużyli, ale uogólnienie, że wszyscy jesteśmy tacy sami, jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Prawdą jest też to, że wśród polityków przytrafiają się oszuści, kłamcy czy złodzieje, ale dranie są w każdej grupie zawodowej i społecznej.

No pewnie, że są, ale wśród polityków chyba jest ich więcej?

Ani więcej, ani mniej. Drani w polityce po prostu łatwiej dostrzec i wyraźniej widać. Nie ma drugiej takiej grupy zawodowej, która byłaby tak bacznie obserwowana przez społeczeństwo i media. To, co gdzie indziej byłoby niezauważone albo potraktowane krótką notatką w przypadku polityka jest sensacją i wszystkie telewizje trąbią o tym od świtu do nocy.

No tak, Pani też uważa, że wszystkiemu winni są dziennikarze, ale przecież od polityków, którzy stanowią prawa, oczekujemy więcej niż od pozostałych.

I tu się całkowicie z panem zgadzam. Chodzi mi tylko o to, że politycy powinni wiedzieć, że to, co innym ujdzie na sucho, im zostanie zapamiętane na zawsze. Na dodatek obciąży pozostałych, również tych, którzy aferzystami nie są, nie kłamią, nie weszli do polityki dla pieniędzy i kariery, lecz działają na rzecz wspólnego dobra. Dziennikarze nie są niczemu winni, oni tylko wykonują swoją pracę.

Ten kiepski wizerunek polityków poprawi się kiedyś?

Musi, ale to długi proces. W Polsce do polityki wiele osób trafia przez przypadek. Wydaje im się, że się nadają, a jest odwrotnie. Ale jak już trafili, to muszą zacząć wymagać od siebie dużo więcej niż dotychczas. Ludzie patrzą, jak my się zachowujemy w różnych sytuacjach, czy i jak prowadzimy dialog ze swoimi przeciwnikami politycznymi, czy się nawzajem szanujemy i mówią: skoro oni tak mogą, to my też. I zamiast rozmawiać kłócą się, a zamiast szanować wzajemnie się upokarzają.

Wchodząc do świata wielkiej polityki, kobiety miały go ulepszyć, wręcz zrewolucjonizować swoją rzekomo przyrodzoną lojalnością i niechęcią do agresji. Na razie, przynajmniej w Polsce, nic takiego się nie wydarzyło. Dlaczego?

Problemem jest to, że my kobiety nie potrafimy się zjednoczyć. Próbujemy, ale na razie nam to nie wychodzi. Nie głosujemy na siebie, nie wspieramy się, często potrafimy być wobec siebie bardziej bezwzględne niż mężczyźni. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak jest, ale rzeczywiście w polityce nie jest łatwo znaleźć kobiety, które wspólnie, bez względu na przynależność partyjną, chcą działać na rzecz jakiegoś programu. Szczególnie teraz. Rywalizujemy ze sobą o wszystko, o stanowiska, o wpływy, o środki na realizację projektów. No i ta rywalizacja bywa czasem bardzo agresywna. Wie pan, polityka to od zawsze był męski świat. Brutalny, pozbawiony empatii i nastawiony na osiąganie za wszelką cenę własnych czy partyjnych celów. Kobiety weszły do niej wcale nie tak dawno właśnie z zamiarem poprawienia jakości życia politycznego. Na razie nie udało się, ale wszystko przed nami. Oglądając politykę od środka, najpierw w Sejmie RP, później w Parlamencie Europejskim miałam wrażenie, że te instytucje działają dzięki kobietom. To my załatwiamy papierkową robotę, bierzemy udział w różnego rodzaju komisjach, przygotowujemy dokumenty, zgłaszamy poprawki, pilnujemy terminów, a mężczyźni idą z tym do telewizji i sprzedają to jako swój sukces. Kobietom brakuje trochę determinacji w walce o swoje, wolimy się wycofać i zająć zadaniami, bo wiemy, że z tego będą konkretne efekty. Ale proszę mi wierzyć, że jeżeli kiedyś będzie nas w polityce więcej, bo jednak wciąż stanowimy mniejszość, i postawimy sobie za zadanie zmienić ją na bardziej przyjazną ludziom i mniej agresywną, to tak się stanie.

Polityk czy polityczka, jak woli Pani być nazywana?

To nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Jestem zwolenniczką walki o równe prawa mężczyzn i kobiet, szczególnie w kwestiach płacowych. Nigdy nie zgodzę się na to, żeby kobieta, która zajmuje takie samo stanowisko, jak mężczyzna zarabiała mniej. To mi się zwyczajnie nie podoba, nie rozumiem, dlaczego tak ma być i nie zgadzam się z tym.

W Pani życiu polityka pojawiła się bardzo szybko – miała Pani 24 lata, kiedy pierwszy raz wystartowała w wyborach do sejmu. Wtedy się nie udało, ale już cztery lata później zasiadła Pani w ławach poselskich, a w 2009 roku wybrano Panią na deputowaną do Parlamentu Europejskiego. Lepiej było w Warszawie czy w Brukseli?

Najlepiej to oczywiście zawsze w Łodzi (śmiech). Choć to i to parlament, to jednak trudno jest porównać obie instytucje. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi kultura polityczna, która panuje w Parlamencie Europejskim. Jako zadaniowiec wolę i lubię pracę merytoryczną, a nie kłótnie na forum i uprawianie propagandy partyjnej. Właśnie dlatego bardzo szybko odnalazłam się w Parlamencie Europejskim, gdzie wszystko jest dokładnie zaplanowane, każdy wie co i kiedy ma zrobić, nie ma zaskakiwania się jakimiś niezaplanowanymi działaniami. Na pewno nie wyobrażam sobie pracy w naszym obecnym sejmie. Nie odnalazłabym się w takim reżimie i dyktaturze, w której posłów własnej partii i opozycji sprowadza się do roli maszynek do głosowania. Dziś nie można w sejmie zabrać głosu bez zgody czy to kierownictwa klubu, czy też prowadzących obrady. A nawet kiedy się tę zgodę dostanie, to nie ma pewności, czy pozwolą mówić, czy wyłączą mikrofon albo wlepią karę finansową za niewłaściwe pytanie. W takim sejmie nie widzę dla siebie miejsca, zdecydowanie wolę Parlament Europejski i jego motto „zjednoczeni w różnorodności”. Tam różnimy się, ale też szanujemy się, nie ma ataków ad personam, nikt nikogo nie wyzywa.

A będąc deputowaną w Brukseli, można działać na rzecz regionu, miasta?

Tam działamy przede wszystkim w interesie Polski, ale oczywiście nie zapominamy skąd jesteśmy i walczymy o swoje małe ojczyzny. Szczególnie w momencie, gdy są uchwalane wieloletnie ramy finansowe, w których zapisane są konkretne pieniądze dla Polski. Później pilnujemy naszego rządu, żeby sprawiedliwie podzielił uzyskane środki na poszczególne regiony.

Należy Pani do PO, więc można powiedzieć o Pani „polityk partyjny”, ale kariery w partii Pani nie zrobiła. Dlaczego?

Bo ja nie jestem zainteresowana taką karierą. Nie mam natury działacza partyjnego, nie potrzebuję być przewodniczącą struktur partyjnych. Już mówiłam, że politykę traktuję jak służbę. A PO jest moją pierwszą i ostatnią partią, do jakiej należę.

Spodziewałem się innej odpowiedzi.

Jakiej?

Że w łódzkiej PO królowa jest tylko jedna, a na dwórkę jakoś mi Pani nie pasuje…

Myśli pan o Hannie Zdanowskiej? Nigdy nie patrzyłam na nią jak na królową. Od lat jesteśmy koleżankami i bardzo dobrze się dogadujemy.

W maju kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego. Miała Pani być „jedynką” na liście, ale… Czym Pani podpadła partyjnym kolegom, że dali Pani dopiero trzecie miejsce?

Absolutnie nie czuję tego, żebym komuś podpadła. A jeżeli chodzi o trzecie miejsce na liście, to jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Poza tym trójka to moja całkiem szczęśliwa liczba. Przecież w 2009 roku startując z trzeciego miejsca do Parlamentu Europejskiego, zdobyłam mandat, w ubiegłym roku w wyborach samorządowych do sejmiku, trzecia na liście, uzyskałam najlepszy wynik spośród kandydujących. W żaden sposób nie czuję się pokrzywdzona, nie jestem urażona i nie mam do nikogo pretensji. Przede wszystkim wiem jedno – 26 maja to wyborcy zdecydują, komu powierzą mandat do reprezentowania ich w Parlamencie Europejskim.

Łodzianie mówią, że w Pani przypadku pierwsze czy trzecie miejsce nie jest ważne, bo i tak będą głosować na Joannę Skrzydlewską, a nie na szyld. A jak już Pani trafi do Brukseli, to nie zapomni Pani o Łodzi?

Łódź to moje miejsce na ziemi. Kocham to miasto. W moim życiu wiele razy pojawiała się możliwość zmiany miejsca zamieszkania, ale wciąż jestem łodzianką. Do Łodzi zawsze z radością chce mi się wracać i nie zamierzam zamieniać tego miejsca na żadne inne. Poza tym jestem dumna ze swojego miasta, z tego jaką drogę przeszło, jakich zmian dokonało. Coraz więcej osób zazdrości nam tych wszystkich przemian, choć przed nami jeszcze dużo do zrobienia.

Dość polityki! Kiedy Orzeł Łódź awansuje wreszcie do ekstraklasy żużlowej? Uda się po tym sezonie?

Nie wiem, ale oczywiście mam nadzieję, że tak będzie. Jest stadion, który spełnia wymagane warunki licencyjne, są kibice, którzy kochają żużel, możemy zatem spokojnie walczyć o ten awans. A czy to się stanie? Teraz wszystko zależy od zawodników i ich maszyn.

Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcia Paweł Keler