Kasia Malinowska

Mniej znaczy więcej

Wszyscy to wiemy, a mimo to ulegamy magii gromadzenia, kupowania, pomnażania. Zwłaszcza teraz. Wystawy sklepowe rozpalają w nas chęć posiadania do granic, w których rozsądek ustępuje miejsca niepohamowanej iluzji szczęścia. Na chwilę, na moment, na ułamki sekund, które roztopią się bezpowrotnie, jak płatki śniegu na ciepłej dłoni, pozwalamy sobie uwierzyć, że w końcu wszystko się w nas zagoi. Jak za dotknięciem magicznej różdżki odejdzie ból, żal, lęk i tęsknota. Wróci radość, wewnętrzny spokój i zadowolenie.

Z dziecięcą naiwnością dajemy się ponieść nadmiarowi wierząc, że w tym roku zdarzy się cud. Będzie inaczej, bo wszystko w końcu się zagoi. Nie zagoi. Nie tak. Ten nadmiar nie zalecza naszych ran. Przeciwnie – on je tylko potęguje. Pokazuje, jak wielka jest w nas pustka, której nie potrafimy sami wypełnić. Świąteczny czas nie dla wszystkich jest jednakowo radosny. Są tacy, którym otwiera czarne dziury z dalekiej przeszłości. Uruchamia tęsknoty tak wielkie, że nie jesteśmy w stanie ich w sobie pomieścić. Z aptekarską precyzją trafia w najczulsze punkty, które tak zręcznie próbujemy przykryć wszechobecnym nadmiarem.

Nieświadomie sięgamy po niego, jak po ostatnią deskę ratunku, która ma zabrać to, przed czym wciąż uciekamy. O tych dziurach Regina Brett pisze tak: „Nie da się ich zasypać pieniędzmi. Nie da się ich wypełnić cukrem, alkoholem, ani seksem. Nie da się ich zlikwidować awansami zawodowymi, ani zwycięstwami. Nie da się przed nimi uciec. Nie można zostawiać ich za sobą – bo mamy je w sobie”.

Nadmiar, któremu ulegamy, nigdy nie był, nie jest i nie będzie lekarstwem. On nas męczy i gubi swoją obecnością. Zabiera nasz czas, emocje i uważność, których potrzebujemy my sami, aby dać sobie najpiękniejszy prezent – miłość, empatię i akceptację. Od tego wszystko się zaczyna. Od pokochania siebie. Jeszcze głębiej i mocniej, żeby te rany uzdrowić, a później móc pokochać innych. Właśnie w tej kolejności. Nigdy odwrotnie. Świąteczny czas to czas spokoju i łagodności, których warto poszukać w sobie. Nie na zewnątrz. Zasada „mniej znaczy więcej” idealnie temu sprzyja.

Mniej działania, więcej bycia. Mniej mówienia, więcej słuchania. Mniej oceniania, więcej akceptowania. Mniej chaosu, więcej ciszy. Mniej pośpiechu, więcej uważności. Mniej lęku, więcej odwagi. W tym umiarze można usłyszeć siebie. Można dostrzec to, co domaga się naszej uwagi. Można zrobić miejsce na nowe marzenia i pożegnać wszystkie niepożegnane do tej pory straty. W tym umiarze jest więcej bycia, a mniej działania.

Jest dużo więcej czucia, doświadczania i przeżywania. Jest bycie blisko siebie, bez którego trudno jest być blisko drugiego człowieka. Umiar nas wzbogaca na każdym poziomie. Daje nam przestrzeń, dystans, otwiera na nowe doznania. Jest naszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. Warto się z nim zaprzyjaźnić. Warto mieć go przy sobie. Warto być mu wiernym. Nie tylko od święta… l