Bez kategorii

Kocham teatr i jest mi w Łodzi dobrze

Kocham teatr i jest mi w Łodzi dobrze

Chociaż urodziła się w Warszawie, z Łodzią związana jest od dzieciństwa. W życiu szuka czułości i romantyzmu. Zamiast wielkiego miasta, woli kontakt z naturą. O współpracy z Fundacją Kamila Maćkowiaka, pracy nad spektaklami i o Łodzi opowiada Katarzyna Cynke – aktorka Teatru im. Stefana Jaracza.

LIFE IN. Łódzkie: Ostatnio przygotowywała się Pani do premiery spektaklu „50 słów” Michaela Wellera w Fundacji Kamila Maćkowiaka. Jak przebiegały prace nad przedstawieniem?

Katarzyna Cynke: Na początku listopada byliśmy na takim etapie, w którym czuliśmy niepokój, bo nie wszystko było tak, jakbyśmy chcieli. Dopiero powstawała scenografia, jeszcze uczyliśmy się tekstu. Chociaż Kamil i jego fundacja starali się, żeby było komfortowo, to chyba jest taki standard, że przed premierą zazwyczaj jest się w niedoczasie.

Pracowała Pani z Kamilem Maćkowiakiem, z którym zna się Pani z wcześniejszej działalności. Jak to wpłynęło na przebieg prób i atmosferę?

Czułam się jak w rodzinie. Długo się znamy, więc nie było barier do przełamania. Dobrze nam się pracowało i mieliśmy świetną wymianę energii. Razem graliśmy już w spektaklu „Zszywanie” w Teatrze Jaracza. Kamil często powtarzał, że „50 słów” to „Zszywanie” – tylko 10 lat później.

Plakaty do „50 słów” i „Zszywania” są bardzo podobne. Nie ma Pani déjà vu?

Kamil Maćkowiak świadomie korzystał z paraleli między spektaklami, jednak przedstawienie „50 słów” jest trochę inne. W „Zszywaniu” ujściem dla emocji były bardzo brutalne, wyobrażone sceny. W „50 słowach” jest linearny realizm. Choć scenografia jest surowa i daleko jej do realizmu.

Jakiej tematyki dotyczy spektakl?

Bohaterowie to małżeństwo z dziesięcioletnim stażem. Przechodzą kryzys. Brakuje im świadomości, czego potrzebują, dokąd zmierzają. W grę wchodzi też zdrada, brak czasu, poczucie niespełnienia.

Z czego wynika ten kryzys?

To powszechne, że partnerzy na pewnym etapie związku nie dają sobie nawzajem tego, czego potrzebują. I tu rodzi się kryzys. Wynika on z tego, że jedno chce zupełnie czegoś innego niż drugie. I w tym cały jest ambaras, żeby… się dogadali. Dziś ludzie nie potrafią rozmawiać ze sobą na bieżąco. Później narastają w nich pretensje, nawarstwiają się emocje.

A jaka jest Pani bohaterka?

Moja bohaterka różni się ode mnie. Jest bardziej konkretna, ma inne priorytety. Ja w życiu szukam czułości i romantyzmu, natomiast ta kobieta jest mocno osadzona w codzienności. Na początku tej postaci nie rozumiałam. Teraz wyobrażam sobie, że tej kobiecie musi być ciężko. Miała aspiracje, marzyła zupełnie o czymś innym. Mimo to jest bardzo ambitna i próbuje wszystko robić perfekcyjnie. Jest w niej siła, która mnie pociąga. Będę mogła z tej postaci wziąć coś dla siebie.

Ta problematyka jest Pani bliska?

Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do tekstu, bo dużo się w nim mówi o seksie. Gdy pierwszy raz go czytałam, to miałam wrażenie, że jest trywialny. Seks jest jednak pretekstem, żeby zajrzeć głębiej. Im bardziej zanurzam się w ten tekst, tym bardziej zaczynam go doceniać. Prowokuje on do zadawania sobie pytań: Do czego zmierza nasz związek? Czego oczekuję od partnera? I to jest bardzo wartościowe. Mam nadzieję, że pod powierzchnią gry erotycznej widzowie odkryją pokłady głębszych sensów.

Jak radzi sobie Pani z erotyką i seksem w teatrze lub w filmie?

Czy aktorom nie towarzyszy poczucie wstydu? Seks na scenie zawsze jest trochę krępujący. Trzeba przełamać się, ale tego uczą aktorów studia. Dużo też zależy od tego, z kim się gra. Jeśli aktorów łączy wieloletnia znajomość, to czują się przy sobie bezpiecznie. Gdy grałam w serialu „Oficerowie”, odbył się casting na chłopaka mojej bohaterki. Całowałam się wtedy z dziesiątkami mężczyzn. Niektórych spotkałam pierwszy raz w życiu, a musiałam z nimi szybko nawiązać intymną relację. Było to trochę zawstydzające, ale taki jest mój zawód. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.

W teatrze jest trochę dłuższy czas na dopracowanie roli…

Pod tym względem wolę pracę w teatrze. Odbywa się ona na zasadzie ewolucji w człowieku. Wszystko dzieje się powoli, poznajemy się. Najbardziej cenię sobie ten proces przygotowań. Przypomina on kolonie. Aktorzy pracują w warunkach wyodrębnionych z codziennego życia. Powstaje namiastka rodziny. Praca nad każdym spektaklem to rodzaj spotkania, którego wcześniej nie było i nigdy potem nie będzie. Dlatego jest to bolesne, gdy ten proces się kończy.

Będąc etatową aktorką Teatru Jaracza w Łodzi ma Pani okazję, żeby ten proces powtarzać wraz z kolejnymi spektaklami. Gra Pani bardzo różnorodne role: zabawne np. w „Pamięci wody” czy „Ich czworo”, czy poważniejsze – chociażby w niedawnym „Z miłości”, czy wspominanym wcześniej „Zszywaniu”. Lubi Pani taką różnorodność?

Uwielbiam. Cieszę się, że mam okazję pokazać się z różnych stron. Nie tylko innym, ale i samej sobie. Mam taki cel artystyczny, żeby postać, którą kreuję w danym momencie, różniła się od poprzedniej.

Zdarza się Pani, że grając te postacie, wyciąga Pani wnioski z ich postępowania?

Wszystkie role wpływają na moje życie. Wskazują na różne problemy. Prowokują do konfrontowania mechanizmów, które są w postaciach, z mechanizmami, które są we mnie. To jest magia tego zawodu, że te role przychodzą zawsze w dobrym dla mnie momencie. Prowadzą do rozwoju i nabywania samoświadomości.

W filmie też tak jest?

Role teatralne to jest psychologia w praktyce. To bardzo powolne nakładanie warstwy po warstwie. W filmie nie miałam zbyt wielu okazji, żeby to wypróbować. Owszem, teraz aktorzy do filmu też długo się przygotowują, ale ja doświadczyłam, że było to raczej fragmentaryczne, niepełne. Bardziej wyobrażeniowe niż solidnie zbudowane. Dlatego bezpieczniej czuję się w teatrze.

Częściej można zobaczyć Panią w teatrze niż w filmie. Mam wrażenie, że Łódź odegrała tu znaczącą rolę. W Łodzi Pani studiowała, pracowała w Teatrze Nowym, a teraz w Teatrze Jaracza. Czy Łódź wciągnęła Panią na dobre i oderwała od produkcji filmowych i od Warszawy?

Być może tak było. Ale choć jestem warszawianką, to z Łodzią jestem związana od początku mojego życia. Tutaj mieszkali moi dziadkowie. Wcześniej podróżowali po Polsce, ale potem osiedlili się w Łodzi. Tutaj chodziła do
liceum moja mama i ciocia. Moja kuzynka się tu urodziła… Jestem więc z Łodzią bardzo związana. To dla mnie miasto-bliźniak w stosunku do Warszawy.

Wielu widzów nie wie, że Pani urodziła się w Warszawie i uważa Panią za łodziankę. A Pani się nią czuje?

Tak, czuję się łodzianką. Chociaż paradoksalnie mam mało sentymentalnych miejsc w Łodzi. W Warszawie mam ich dużo więcej, bo im człowiek jest starszy, tym częściej wraca do tych miejsc z dzieciństwa. W Łodzi jest to dom dziadków przy ul. Uniejowskiej. To także Ogród Botaniczny – gdy byłyśmy z moją siostrą małe, to łowiłyśmy tam kijanki. Bardzo chciałyśmy, żeby powstały z nich żaby. Widocznie coś robiłyśmy źle, bo potem te kijanki gniły w domu (śmiech). Takim ważnym dla mnie miejscem w centrum jest mieszkanie mojej cioci i wujka – spędzałam tam wiele świąt i wakacji. Z sentymentem wspominam także miejsca związane ze studiami: Szkołę Filmową, Park Źródliska i Teatr Studyjny.

Nie kusi Panią powrót do Warszawy?

Łódź nie jest daleko od stolicy, dlatego Warszawę często odwiedzam. Lubię tam być, ale gdy jeżdżę na castingi i utykam w korkach, to tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę tam mieszkać. Pęd i hałas w stolicy są zbyt duże. Lubię oczywiście w Warszawie wielość możliwości kulturalnych, ale… ostatnio ciągnie mnie do natury. Coraz bardziej skłaniam się ku ciszy. Miasto zaczyna być dla mnie sztucznym tworem, zaprzeczeniem natury, a ja czuję coraz większą potrzebę obcowania z przyrodą. W Łodzi mieszkam na Stokach i to jest dla mnie namiastka wsi. Jednocześnie jestem blisko teatru. Oboje z mężem dokarmiamy ptaki. Mamy karmnik, na zimę chcemy powiesić kule z ziarnami. To jest cudowne, gdy możemy obserwować te małe stworzenia, jak sobie radzą i jakie są bezpretensjonalne. Czasami przylatuje wielka sójka i wprawia w bujanie ten mały karmnik (śmiech). Mogłabym ten spektakl oglądać godzinami. I w tym czasie nic innego może dla mnie nie istnieć.

Dlaczego warto w Łodzi zostać?

W Łodzi jest dużo zielonych miejsc. To miasto ma w sobie coś bezpretensjonalnego i daje miejsce na oddech. Może nie w samym centrum, bo jest ono dość ciasne. Podoba mi się, że jest tu w miarę pusto. Pojechałam kiedyś do Krakowa na spektakl przyjaciółki. Kraków jest zalany turystami i czułam się tam jak w złym śnie. Kameralność miasta też może być jego atutem. Poza tym Łódź ma ogromny potencjał i tradycję filmową. To miasto zmusza artystów do wysiłku i podejmowania inicjatyw. Nie zależy mi aż tak bardzo na pracy w filmie i może dlatego nie marzę o Warszawie. Kocham teatr i jest mi w Łodzi dobrze.

Rozmawiała Joanna Królikowska