Polecamy

Kim chcemy być, a kim nie jesteśmy? Świetna premiera Jacka Braciaka w Teatrze Powszechnym

Kim chcemy być, a kim nie jesteśmy? Świetna premiera Jacka Braciaka w Teatrze Powszechnym

„Kto chce być Żydem?” Sztukę pod tym prowokacyjnym tytułem napisał Marek Modzelewski, wyreżyserował (debiutując w tej roli) Jacek Braciak, a wystawił premierowo w miniony weekend łódzki Teatr Powszechny. Swoją prostotą i celnością ten spektakl mnie zachwycił, a rzadko jestem tak bezkrytyczny. Może po ostatnich łódzkich teatralnych doświadczeniach brakowało mi po prostu porządnie zrobionego, rzetelnego i mądrego spektaklu?

 
O czym jest ta czarna komedia? Rodzinna kolacja w domu wyższej klasy średniej. Dobrze sytuowane małżeństwo (świeżo upieczona profesorka estetyki i chirurg plastyczny) oczekuje na wizytę córki. Karolina pracuje w nowojorskiej MOMA i ma odwiedzić rodziców wspólnie z dużo starszym partnerem (mieszkającym w Stanach Żydem). Wahają się, czy popijać Chardonnay z Umbrii, czy raczej koszerną wódkę. Problem niejako sam się rozwiązuje, gdy dołącza brat pani profesor (pasjonujący się raczej MMA niż sztuką współczesną z MOMA) z młodszą partnerką, Ilonką. Ta kolacja to zderzenie różnych światopoglądów i różnych pomysłów na życie. Punktem zwrotnym staje się wyznanie pani profesor, która oznajmia, że zdecydowała się przejść konwersję na judaizm… Ale nie jest to kulminacyjny moment całej kolacji. Najważniejsze dopiero przed nami…
 
W którejś radiowej rozmowie przed premierą Jacek Braciak powiedział, że reżyserowanie sztuk Modzelewskiego polega na tym, żeby nie przeszkadzać tekstowi. I to mu się udało. Na scenie mamy teatr, na który składają się: świetny tekst sztuki, mądra reżyseria i doskonałe aktorstwo. Tylko tyle? Nie, to aż tyle!
 
Modzelewski (proszę wybaczyć tanie porównanie) jako lekarz z zawodu, diagnozuje nasze społeczeństwo bezbłędnie. Nie daje nam jednak recepty ani rozwiązania, pozostawia z pytaniami i wątpliwościami. Braciak nie ma potrzeby zaistnienia – wręcz przeciwnie. W jego koncepcji reżyserskiej i jej przeprowadzeniu jest coś niebywale skromnego. Oddaje w pełni głos tekstowi i ufa aktorom, dając wyraz wielkiej dojrzałości artystycznej. Prowadzi narrację w spektaklu i potrafi budować sinusoidę emocji, momentami wręcz strindbergowską. Ani przez chwilę nie byłem znudzony. Aktorzy – grają wiarygodnie i tworzą pełnokrwiste portrety – zarówno polskiej inteligencji, jak i polskiego kołtuństwa. Szczególne gratulacje dla młodej trójki aktorów, którzy pokazali wielką dojrzałość. Arkadiusz Wójcik w roli brata brawurowo zawarł kwintesencję polskiego chama, który – choć nie jest ani głupi, ani ograniczony – chce być chamem i nim pozostaje. Diana Krupa jako jego młodsza partnerka swoją rolą rozbija na drobne kawałeczki stereotypy, uwodzi szczerością i bezpretensjonalnością. Monika Kępka nosi w swojej postaci mrok i wielką tajemnicę. Świetni są także Beata Ziejka, Marek Kasprzyk i Adam Marjański. Cały sześcioosobowy zespół aktorski zasługuje na brawa. 
 
„Kto chce być Żydem?” to mądra i smutna komedia – i za to chapeau bas, że udało się zespołowi Teatru Powszechnego stworzyć coś, co jest jak paralela życia. Śmiech miesza się z zapachem wódki i potu. Inteligencja i poczucie humoru mieszają się z chamstwem. I w tym wszystkim nie chodzi moim zdaniem o antysemityzm. To nie jest sztuka o Żydach i polskich błędach. To sztuka o nas, a Żyd jest tylko symbolem. To sztuka o naszym zakłamaniu, hipokryzji, udawaniu, dwulicowości. Patrząc na sceniczne portrety przedstawicieli polskiej inteligencji zastanawiałem się – jak my potrafimy sobie spojrzeć w oczy? Czy wierzymy w to, co sobie wmawiamy? Jak my wytrzymujemy z samymi sobą? 
 
Według mnie teatr nie ma mocy sprawczej, aby zmienić świat. Ale dobry teatr jest jak drzazga, która wchodzi w palec i nie możemy o niej (przynajmniej przez jakiś czas) zapomnieć. A dobry komediowy spektakl daje nam coś jeszcze innego. Obserwujemy bohaterów z całą ich śmiesznością i groteskowością, z całym zakłamaniem i zagubieniem. Patrzymy na nich z litością, współczuciem, czasem wyższością, czasem zrozumieniem. Ale przecież w głębi wiemy, że na scenie oglądamy… samych siebie. I gdy to do nas dociera, sztuka zaczyna w nas pracować.
Jan Karbowiak
Fot. M. Zakrzewski