Felietony

Historia pewnego felietonu/ Kamil Maćkowiak

Historia pewnego felietonu/ Kamil Maćkowiak

Piątek, dziewiąta rano – z Beatą Sakowską spotykam się na Offie. Propozycja pisania felietonów do magazynu LIFE IN niby jest zaskoczeniem, ale przecież od dawna zastanawiam się nad prowadzeniem bloga, od dziesięciu lat powstaje moja mityczna strona internetowa, w szkole z polskiego zawsze byłem prymusem, matura pisemna zdana na 5+ i nie miał na to wpływu fakt, że się podkochiwałem w polonistce, a ona o tym wiedziała. Decyzja na tak – będę pisał, mam dziesięć dni do deadlinu, czyli oddania magazynu do druku.

Niedziela. No dobrze, czas chociaż zdecydować o tematyce mojej radosnej twórczości. Mimo osobowości z silnymi rysami narcystycznymi to jednak odwaga: chcieć zajmować swoimi wypocinami cała stronę. Na czym ja się właściwie znam? Trochę na teatrze, na literaturze, na gotowaniu. Jeśli chodzi o tematykę dostałem pełną dowolność – na początku to, co brzmiało bardzo obiecująco, teraz zaczyna mnie przerażać. No to może chociaż jakieś hobby, nietuzinkowe zainteresowania?

Historia chińskich dynastii, tkanie gobelinów, a może sporty ekstremalne? Nie, nie, od samego oglądania takich filmików w necie mam stan przedzawałowy… raz z przyjaciółmi pojechałem do Energylandii i jedyna karuzela na jaką wszedłem była dedykowana sześciolatkom. Zresztą niespecjalnie ogarniam, czemu z własnej woli serwować sobie stany lękowe, mam wystarczająco tych, które przychodzą nieproszone. Zatem – spektakularnego hobby brak, jestem przytłaczająco przeciętny, dziś już niczego nie wymyślę, mam jeszcze osiem dni, jutro wyjeżdżam na tygodniowy urlop na Sardynię, pewnie tam, przy szumie fal, skubiąc pecorino i popijając je czerwonym winem, wena wróci.

Czwartek. Czwarty dzień urlopu, felieton wisi nade mną jak wyrzut sumienia, w końcu postanawiam się z nim zmierzyć. Wynajęliśmy wiejski dom z ogrodem, pogoda ładna choć wietrznie, włoska idylla… Czy mogą być lepsze okoliczności? Pecorino co prawda nie ma, ale jest wino. Po dwóch kieliszkach zaczynam w siebie wierzyć – spisuję pomysły. Wiem! Będę pisał o sobie (w końcu na tym się znam najlepiej), o emocjach (przecież nimi zarabiam pieniądze), o pracy aktora. Po kolejnej dolewce wina przypominam sobie, że napisałem przecież sztukę „Diva Show”, wciąż ją gram, zrobiłem tez kilka adaptacji sztuk teatralnych. Na kartce ciągle jeszcze pusto, ale plany czynię ogromne. Już widzę siebie na premierze książki – zbioru moich felietonów, szczuplejszy o piętnaście kilo (w końcu to marzenie), wzruszony dziękuję Beacie, że mnie odkryła i za tę autorefleksyjną podróż w głąb siebie. Po piątej lampce z twórczą ekscytacją wygrywa jednak senność. Zostały cztery dni….

Niedziela. Już w Łodzi. Deadline przekroczony o trzy dni, wciąż niczego nie napisałem, jutro magazyn idzie do druku. Jestem załamany. Siedem lat terapii i budowanie jako takiego poczucia własnej wartości runęły z hukiem przez ten cholerny felieton. Nie umiem pisać, jestem bezrefleksyjnym ćwierćinteligentem, który nie umie pogodzić się z przegraną. Opisuję swoje męki i wysyłam Beacie z dopiskiem: „Lepiej nie będzie, sama zdecyduj”. Nawet nie chcę wiedzieć jaka jest jej decyzja. Dam się zaskoczyć jak wezmę nowy numer „LIFE IN” do ręki.

 

Kamil Maćkowiak – aktor, reżyser, scenarzysta, tancerz, choreograf
Laureat ponad dwudziestu nagród teatralnych, Prezes Zarządu Fundacji Kamila Maćkowiaka. Za autorski monodram „Diva Show”, zrealizowany przez fundację otrzymał prestiżową nagrodę im. Schillera dla twórcy sezonu za oryginalność ujęcia, choreografię, reżyserię oraz wykonanie aktorskie oraz nagrodę Plaster Kultury 2013. Zagrał główną rolę w filmie Jerzego Stuhra „Korowód”, oraz m.in. w serialach „Pensjonat pod różą”, „Oficerowie”, „Kryminalni”, „Naznaczony”, „Barwy szczęścia” i „Przyjaciółki”. Jest laureatem Nagrody Sejmiku Województwa Łódzkiego oraz Nagrody Prezydenta Miasta Łodzi w dziedzinie twórczości artystycznej.