Kamil Maćkowiak

Felieton o ścianie

Jesień mnie trochę w tym roku pokonała. Znów zrobiło się smutno, mokro i melancholijnie… Nie, żebym tego jako listopadowy chłopak, nie lubił… Ale co innego zaszyć się w domu, zakopać w kocach z michą ulubionego żarcia i poczytać książkę, a co innego mierzyć się w tym anturażu z najintensywniejszym zawodowo okresem w życiu.

Dopiero co wypuściliśmy w Fundacji premierę „Wigilii” (wbrew tytułowi nie jest to zbyt świąteczny spektakl), a już wchodzimy w ostatnią prostą przed kolejną, inaugurującą działalność Sceny Monopolis. Jako dyrektor artystyczny teatru w nowym miejscu na kulturalnej mapie Łodzi czuję i podekscytowanie, i presję.

Co jakiś czas stres sięga zenitu i uczę się nowych sposobów na jego odreagowywanie. Bo – konsekwentnie – od półtora roku już, zero-jedynkowo zresztą, odstawiłem wszystko, co mi w tym dotąd pomagało, z naciskiem na fajki i czerwone wino. Zatem jako totalny abstynent, któremu z używek pozostała tylko czarna kawa, a który na zaszycie się w pierzach i puchach, i celebrowanie jesiennego smutku nie ma czasu, bo albo coś gra, albo próbuje, albo załatwia – postanowiłem podnieść sobie poprzeczkę jeszcze wyżej i zacząłem remont mieszkania. To chyba jakaś autodestrukcyjna siła podpowiedziała mi, by w całym tym chaosie wokół, zaserwować sobie kolejny.

Przeniosłem się do wynajmowanego mieszkania, z jedną walizką i fantazją, że jak któregoś dnia temu wszystkiemu nie podołam, to wezmę rozbieg, uderzę głową w najbliższą ścianę (byleby nie była betonowa, bo taką pokonam swoją masą), i trafię na kilka dni do szpitala, gdzie się w końcu wyśpię. W ogóle mam poczucie, że remont jest wszędzie. Nad siedzibą Fundacji (przy Sienkiewicza), powstaje jakaś galeria, wiercenie, burzenie, gruz i robotnicy powodują, że próby przenosimy do naszych mieszkań.

Żeby do nich jednak dojechać, trzeba przebić się przez dziesiątki remontowanych ulic, a to uczy cierpliwości, ale częściej doprowadza do szału i powrotu do fantazji o ścianie. Zaś u mnie w mieszkaniu panowie z ekipy remontowej serwują mi prawdziwy survival. W ogóle mam wrażenie, że gdy tylko do nich wchodzę, zaczynam grać jakąś postać. Ja: „Panowie, ku***, co to za fajrancik? Co wy tu za manianę odp*********?” Oni: „Panie aktor, bez nerw, ku***, będzie galante, kończymy z Wieśkiem fajurkę i gipsujemy”. Jeśli dożyję do następnego felietonu, będę szczęśliwym człowiekiem…

A Wam najpiękniejszych Świąt i wszystkiego dobrego w Nowym Roku życzę.