Monika i Francesco Mameli, jedni z bohaterów tego wydania LIFE IN. Łódzkie, żartują, że o ich przyjeździe do Łodzi zdecydował ślepy los. 15 lat temu mieszkając na Sardynii, zdecydowali, że przeprowadzą się do Polski. Rozłożyli mapę i jeżdżąc po niej palcem, trafili na Łódź. Jak zdecydowali, tak zrobili i pewnego pięknego majowego dnia znaleźli się w swojej „ziemi obiecanej”. Kwitły kasztanowce, świeciło słońce, dlatego nowe miejsce, które wybrali do życia, bardzo im się spodobało. I choć następnego dnia spadł deszcz i zrobiło się brzydko, wiedzieli, że chcą tu zostać. Dziś nie żałują swojej decyzji.
Kiedy przed 14 laty trafiłam do Łodzi, miasto przywitało mnie odmiennym klimatem – był luty, padał deszcz ze śniegiem i – co tu dużo pisać – było brzydko, buro i ponuro. To było moje pierwsze spotkanie z Łodzią… Wysiadłam na starym jeszcze wówczas dworcu Łódź Fabryczna, wsiadłam do taksówki i ruszyliśmy. Po przejechaniu kilkuset metrów poprosiłam kierowcę, żeby zawrócił na dworzec. Zdziwiony zapytał dlaczego? – Nie zostanę w tym mieście – odpowiedziałam. Taksówkarz spojrzał na mnie w lusterku i grzecznie zapytał, czy mam może trochę czasu, to pokaże mi kilka miejsc. Miałam.
Było pochmurne popołudnie, kiedy wjechaliśmy w Aleję Piłsudskiego, wówczas jeszcze czteropasmową. Sprawiała pozytywne wrażenie. Stamtąd skręciliśmy w Piotrkowską i wtedy zobaczyłam Łódź inną, bez liszajów na ścianach i odpadającego tynku. Szybki „tour de Łódź” skończyliśmy w Manufakturze, gdzie wożący mnie taksówkarz powiedział: – Kiedyś to miasto będzie takie, jak to miejsce. Proszę dać mu szansę i trochę czasu. Zostałam, bo jeszcze w żadnym innym mieście, nikt nigdy nie chciał mi pokazać jego ciekawszego oblicza. Zostałam, choć trudno było mi 14 lat temu dostrzec potencjał w Łodzi, nawet wtedy, gdy mąż ciągle mi powtarzał, że za kilkanaście lat będzie tutaj pięknie. Zastanawiał się tylko, co znaczy pięknie dla dziewczyny z Trójmiasta.
Dziś po latach, podobnie jak Monika i Francesco, nie żałuję, że tu zamieszkałam. Teraz nawet najbrzydsza pogoda, nie przeszkadza mi w tym, żeby dostrzec potencjał i piękno Łodzi. Z podziwem patrzę na ludzi, którzy nigdy nie zwątpili w swoje miasto. Spędzając ostatnio miły wieczór w Monopolis (ukłony dla Krzysztofa Witkowskiego) poczułam się dumna, że jestem łodzianką, że mogę spotykać tu wielu wspaniałych ludzi i poznawać ich historie. Myślę, że Łódź była mi pisana. Od czasu do czasu pojawiała się w moim życiu. Choćby wtedy, gdy uczyłam się w ogólniaku, a mama koleżanki przywoziła do swojego butiku rzeczy z Łodzi, były piękne i drogie i takie inne od tego, co wtedy było w sklepach. I wtedy, gdy koleżanka z Gdyni jeździła na studia do łódzkiej filmówki. Po powrocie z zajęć zawsze ciekawie opowiadała o mieście. Któregoś dnia na moje biurko w redakcji trafił kilkustronicowy materiał o ulicy Piotrkowskiej – o tym, jak zmieniła się przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Kamienica po kamienicy, numer po numerze… Taki sam zrobiłam o ulicy Świętojańskiej w Gdyni.
Dziś sama wydaję magazyn LIFE IN. Łódzkie i jestem szczęśliwa, że numer po numerze, mogę pokazywać fantastycznych ludzi i ich biznesy, ciekawe miejsca, których nie ma gdzie indziej i wyjątkowe miasto, jedyne takie w moim życiu.