Ludzie

Bonnie i Clyde łódzkiego fryzjerstwa

Bonnie i Clyde łódzkiego fryzjerstwa

Razem idą przez życie, razem prowadzą biznes. I jedno jest pewne, jeśli chodzi o fryzjerstwo, nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. On – Krystian Zohan Wojewoda – wypracował własny styl, strzyże głównie przy użyciu noża chińskiego, degażówek i maszynki, rzadko używa nożyczek. Ona – Mariola Śnieg – jak mawiają najlepsza kolorystka w Łodzi, sama tworzy kolory, których próżno szukać w palecie barw. Najtrudniejsze metamorfozy trafiają do niej, bo nie ma w Łodzi jej równych. Właśnie przygotowują się do otwarcia nowego salonu w Ogrodach Geyera.

LIFE IN. Łódzkie: Taki ładny salon macie przy Tymienieckiego, po co Wam nowy? Klienci już przyzwyczaili się do tego miejsca.

Krystian: Do nowego przyzwyczają się błyskawicznie. W starym salonie po prostu się nie mieścimy. Dużo serca włożyliśmy przygotowanie nowego miejsca. Do wspólnej aranżacji zaprosiliśmy cały nasz zespół, bo bardzo zależy nam byśmy wszyscy czuli się w nim komfortowo. W końcu w pracy spędzamy większość naszego życia. Zdecydowanie poprawi się też komfort naszych klientów, bo lokal będzie o wiele większy od dotychczasowego: dziewięć stanowisk do strzyżenia, sześć do koloryzacji i sześć myjni fryzjerskich. A to wszystko w świetnej lokalizacji OGRODÓW GEYERA, gdzie znajdują się restauracje, usługi i biura. Do tego świetny rynek i olbrzymi trawnik, gdzie latem organizowane są festyny i kino letnie. A wisienką na torcie jest mega wielki bezpłatny parking dla klientów Ogrodów.

Mariola: Decyzję o zmianie miejsca, choć przyszła niełatwo, musieliśmy podjąć, bo nie było tu już dalszych perspektyw rozwoju ze względu na rozmiar lokalu. 10 osób teamu i parędziesiąt klientek każdego dnia na 80 m kw. to stanowczo za dużo. Po prostu potrzebowaliśmy większego lokalu. Nie możemy pozwalać na sytuacje, aby klient, który przychodzi po ekskluzywną usługę nie miał gdzie siedzieć czekając na swoją kolej.

Ale przecież wielu Waszych klientów to stali bywalcy, więc pewnie i tak zapisują się z dużym wyprzedzeniem?

Mariola: To prawda, ale jest ich tak dużo, że zaczynają tworzyć się długie terminy, a jak wiemy nikt ich nie lubi. Poza tym działamy wszyscy jako team i klientki nie mają problemu, żeby skorzystać z usług innych fryzjerów, bo i tak większość koloryzacji ustalamy wspólnie. No i dochodzą do tego nowi klienci, których jest naprawdę sporo. Właśnie dlatego potrzebujemy znacznie większego lokalu. Nowe miejsce, daje nam nowe możliwości na powiększenie naszego i tak już licznego dziesięcioosobowego składu.

To gratuluję. Jak się zostaje takim „kultowym” fryzjerem?

Krystian: Może trzeba byłoby zapytać innych, czy taki kultowy jestem. (śmiech) A tak na poważnie, na markę pracuje się latami, w moim przypadku już 24 lata, w Marioli 14. I wiesz co? Z tego wszystkiego przepracowałem tak naprawdę tylko półtora roku, tylko dlatego, że pracowałem w salonie, który działał w oparciu o schematy – tabelki, wytyczne, których należało się trzymać, byłem trybem w machinie, a jak tak nie potrafię. Praca jest moją pasją. Długo szukałem własnego stylu, aż go w końcu znalazłem.

Czym się charakteryzuje?

Krystian: Przestałem korzystać z szablonów i zacząłem rzeźbić we włosach, wewnątrz fryzury, używając głównie noża chińskiego i degażówek. Jacek Olejniczak, od którego nauczyłem się podstaw takich strzyżeń, wtedy nazywał to strzyżeniem inwazyjnym. Najważniejsze jest nadanie podatności włosom tak, żeby klientka miała ułatwione zadanie podczas układania fryzury, wpuszczenie trochę powietrza między włosy i to jest to wejście inwazyjne, wchodzę w głąb fryzury. Nie ograniczam się tylko do skrócenia włosów. Wychodzę z prostego założenia: włosy nie muszą być równo obcięte, one mają się układać. Trzeba wsłuchiwać się w potrzeby klientów, trzeba z nimi rozmawiać, dużo rozmawiać, tłumaczyć, co mamy zamiar zrobić z włosami i jakie mamy możliwości, by potem nie było jakiś negatywnych emocji i wzajemnych frustracji. Czasami zdarzają się tak zwane ciężkie klientki, którym po prostu trzeba poświęcić więcej czasu na rozmowę.

Mariola: Nooo, a ty jesteś mistrzem w takich rozmowach.

Mariola, ty wyspecjalizowałaś się w koloryzacji, w ogóle nie strzyżesz?

Mariola: W tym czuję się zdecydowanie najlepiej, strzyżenie nigdy nie sprawiało mi tyle radości. Lubię zabawę kolorami, nie nożyczkami. (śmiech). Przez kilka lat skupiłam się tylko na pogłębianiu wiedzy z tej dziedziny, liczne kursy, szkolenia, wiele mnie nauczyły. No i kreatywna praca z moim Krystianem. Nie ma dla nas koloryzacji niemożliwych. I teraz gdy farby nie stanowią dla mnie już żadnej tajemnicy, chętnie z nimi eksperymentuję, szukając odpowiednich barw dla naszych klientek. Sama opatentowałam kilka technik koloryzacji i jestem z tego dumna, a klientki to doceniają.

Krystian: Gdy klientka tylko wchodzi do salonu, Mariola już wie, w jakim odcieniu będzie jej najlepiej. Wystarczy, że spojrzy, ale i tak za każdym razem przeprowadzamy konkretną rozmowę z klientką, żeby stworzyć „portret psychologiczny fryzury”. (uśmiech) A najzabawniejsze jest to, że wystarczy, że na siebie spojrzymy i obydwoje podajemy te same kombinacje kolorystyczne, które byśmy zrobili danej klientce. Naprawdę doskonale się rozumiemy i uzupełniamy. Zupełnie jak Bonnie i Clyde. Często tak mówią o nas nasze klientki. Gdybym był sam, nigdy bym nie myślał o dalszym rozwoju, szukaniu nowego miejsca. To Mariola stąpa twardo po ziemi i dba o to, byśmy podążali we właściwym kierunku. Ja to jak artyści czasami zbyt mocno bujam w chmurach. (śmiech) Mam masę pomysłów, które realizowałbym od razu. A to Mariola mnie stopuje i zastanowi się za mnie trzy razy, czy warto wydać kasę właśnie na ten pomysł.

No właśnie – artysta czy rzemieślnik?

Krystian: I jedno i drugie, bo bez bycia dobrym rzemieślnikiem, z odpowiednią wiedzą z zakresu technik strzyżenia, nie mógłbym być tak kreatywny w podejściu do mojej pracy. Pierwsze sześć lat mojej kariery pod okiem Teresy Baranowskiej – mojej mistrzyni od rzemiosła i klasycznego strzyżenia, które dały mi potrzebne fundamenty do tego, aby później pójść znacznie dalej. Potem nieszczęsny salon z menadżerką, dla której liczyły się słupki. Ale tam w 2002 roku zostałem wicemistrzem Europy w pewnym konkursie. A po siedmiu latach pracy w salonie u Jacka Olejniczka, który jest zajebistym artystą we fryzjerstwie, do rzemiosła dołączyłem ten artyzm. Stworzyłem własny styl i jest mi z tym dobrze, nie wyobrażam sobie, bym miał teraz strzyc nożyczkami, pasemko po pasemku i sprawdzać niemalże linijką, czy aby na pewno jeden włosek za bardzo nie wystaje, a tego często uczą na szkoleniach fryzjerskich. O nie, to nie dla mnie, wolę chodzić własnymi drogami.

Uczysz innych swojego stylu?

Krystian: Pracowników oczywiście, wpadają też adepci zawodu na staże, ale coraz poważniej zastanawiam się nad szkoleniami, kiedyś to robiłem i bardzo dobrze mi szło. Muszę tylko wygospodarować trochę czasu. Stworzyłem nawet nowy system szkoleniowy, który wdrożyłem w salonie i który się sprawdza. W półtora roku z osoby, która nigdy nie trzymała nożyczek w ręku, robię pełnowartościowego fryzjera.

Mariola, a ty nie myślałaś o tym, by dzielić się wiedzą?

Mariola: I zrobić sobie konkurencję. (śmiech) Nie nadaję się do tego, zbyt mocno się stresuję publicznymi wystąpieniami. Aczkolwiek lubię przekazywać swoją wiedzę uczniom. Krystian: Oprócz pracy z klientkami, Mariola ma na głowie wszystkie sprawy związane z prowadzeniem biznesu, rachunki, faktury, zamówienia, cały socjal i sprawy kadrowe, całkiem sporo tego jest. I na dodatek ciągle musi sprowadzać mnie na ziemię, bo mam w głowie wiele pomysłów, które w trybie natychmiastowym chciałbym realizować. Takie jak wprowadzenie na rynek własnej marki kosmetyków, czy wdrożenia nowego systemu szkoleniowego, nad którymi właśnie pracuję.

Taki partner, to ja rozumiem. A zdradzicie mi jeszcze, czy fryzjerstwem zajmujecie się: bo o tym marzyliście, czy sprawił to zupełny przypadek?

Mariola: W moim życiu o wielu sprawach decydują przypadki i tak było przy wyborze zawodu, ale z perspektywy czasu, śmiało mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w życiu. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego. Uświadomiłam sobie, że o tym marzyłam.

Krystian: A u mnie to już kompletny przypadek. Zawsze myślałem, że zostanę stolarzem. Gdy inni kopali piłkę na podwórku, ja wolałem zbudować krzesełko, mały domek. Myślę, że kiedyś spełnię swoje marzenie i otworzę mały warsztat, w którym będę robić meble do domu. Na razie cieszy mnie to, co robię, przecież tu też tworzę.

Trzymacie się trendów, czy bardziej zależy Wam na tym, by klienta wyszła z salonu zadowolona, we fryzurze do niej pasującej?

Mariola: Teoretycznie czasami muszę się poddać trendom, ale jak ktoś mnie pyta co teraz jest modne, odpowiadam – to, w czym się najlepiej czujemy. Wbrew temu co lansuje większość fryzjerów. Bo robienie czegoś na siłę, tylko dlatego, że jest modne, mija się z celem. Zdarzyło mi się odmówić klientce, gdy nie zgadzałam się z jej pomysłem, bo wiedziałam, że nie będzie zadowolona z efektu.

Krystian: Klienci mają wyjść z salonu zadowoleni i wyposażeni w wiedzę, jak dbać o włosy i układać nową fryzurę. Zawsze tłumaczę i pokazuje każdej klientce, jak dbać o włosy i jak układać włosy jak najmniejszym nakładem energii. Fryzjerzy tego nie robią (wiem to od klientek), po prostu strzygą i na tym kończą swoją pracę. Po prostu dbamy o dobre samopoczucie naszych klientów.

Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcie Paweł Keler

Krystian Wojewoda i Mariola Śnieg Hair Design
Łódź, ul. Tymienieckiego 19
tel. 884 663 664, 507 777 474
www.krystianwojewoda.pl