Kultura

Agnieszka Skrzypczak: Podążam za marzeniami!

Agnieszka Skrzypczak: Podążam za marzeniami!
Marzę i mam. Dzieje się tak, jak chcę, żeby się działo, dopóki wiem, czego chcę. A to nie zawsze jest takie proste. Ufam swojej intuicji i nie chcę czekać, aż świat i ludzie wokół mnie się zmienią, tylko działam w kierunku spełniania swoich marzeń, robię to, co mogę, aby pracować nad sobą i swoim rozwojem. Wrzucam siebie w nowe okoliczności, aby wciąż pozostać w aktywności twórczej. Rozmawiamy z aktorką Agnieszką Skrzypczak.

 

Agnieszko, czy to prawda, że żegnasz się z Łodzią, a konkretnie z Teatrem im. Stefana Jaracza?

To prawda, jest to pewien rodzaj pożegnania, ale raczej pozytywnego, dającego mi szansę na rozwój. Postanowiłam w końcu popracować poza Łodzią. Kilka miesięcy temu otrzymałam od Anety Groszyńskiej, zastępcy dyrektora do spraw artystycznych Teatru Komedia propozycję zagrania w spektaklu „Czego nie widać” reżyserowanym przez Piotra Cieplaka, na jesieni szykuje się kolejny spektakl w Warszawie. I propozycje te przyjmuje z radością.

Znałyście się wcześniej z panią dyrektor, widziała Cię w jakiś sztukach, że wyszła z taką propozycją?

Tak. Aneta Groszyńska realizowała w Teatrze im. Jaracza serial teatralno-telewizyjny „Debiut”, w którym grałam. To było jeszcze za czasów, kiedy dyrektorem był Marcin Hycnar, a jednocześnie był to okres postpandemiczny, trudny dla nas wszystkich. Ten serial był wówczas powrotem do pracy i bardzo dobrze się wtedy rozumiałyśmy. Aneta nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, kiedy zaproponowała mi rolę w „Czego nie widać”, jak bardzo w tamtym momencie tego potrzebowałam…

Wzrastałaś w Jaraczu, nie żal Ci się z nim żegnać na stałe?

Trochę jest mi żal. Moje zawodowe życie od zawsze było związane z Łodzią. Poznałam Teatr im. Stefana Jaracza w 2008 roku, gdy byłam na pierwszym roku studiów w PWSFTviT i już od pierwszego spektaklu, który zobaczyłam, marzyłam, żeby tam pracować. Spełniło się to moje marzenie już kilka lat później, gdy byłam na  trzecim roku — zadebiutowałam rolą Jean w spektaklu „Gorące Lato w Oklahomie” w reżyserii Artura Urbańskiego. To był początek mojej zawodowej drogi. Od tamtej chwili minęło piętnaście lat. Repertuar teatru bardzo się zmienił, a ponieważ zrozumiałam, że zmiany są wpisane w życie to i ja dojrzałam do tego, aby iść dalej i się rozwijać. Propozycja z Teatru Komedia nadeszła właśnie w idealnym dla mnie momencie. Wykorzystałam szansę i przy wsparciu moich przyjaciół przeprowadziłam się do Warszawy.

Mam dużo wdzięczności za ten wspólny łódzki czas, w którym poznałam pełnych pasji i miłości do teatru ludzi, rozwijałam warsztat aktorski, uczyłam się tego zawodu od najlepszych aktorek i aktorów w tym kraju pod opieką wybitnych twórców. W tym teatrze dojrzewałam jako aktorka, ale jednocześnie przede wszystkim jako kobieta. Zostałam matką wspaniałego Leona. To naprawdę świetny czas, a na jego dopełnienie niedawno odebrałam jeszcze z drukarni pracę doktorską, którą niebawem obronię. Teraz, jak o tym wszystkim opowiadam, to aż dreszcz emocji mnie przeszywa. Tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie.

Gratuluję serdecznie, ale intryguje mnie ta praca doktorska.

Oj, bardzo długo ją pisałam, zaczęłam studia doktoranckie przed narodzinami syna, a on już zaraz idzie do pierwszej klasy… Jednak zmobilizowałam się, ponieważ pewne etapy trzeba w końcu zamknąć. Tym bardziej że od dwóch lat wykładam prozę w Szkole Filmowej, w ubiegłym roku akademickim jeszcze jako asystentka profesora Marka Niemierowskiego, a teraz już zajęcia z prozy ze studentami pierwszego roku prowadzę sama.

Ale do Łodzi będziesz nadal wpadać, nie tylko jako wykładowca akademicki, przecież grasz w wielu sztukach wystawianych w Teatrze im. Stefana Jaracza?

Tak, jednak niewiele moich spektakli jest granych. Sporo tytułów już zostało wycofanych ze sprzedaży i nie wiem jak długo te, w których gram w tym repertuarze zostaną. Każda zmiana na stanowisku szefa teatru, a tych przez ostatnie dziesięć lat było kilka, połączona jest ze zmianami w repertuarze. Oby tylko te zmiany szły w dobrym kierunku.

Z Warszawy masz teraz nieco bliżej do Ostródy, rodzinnego miasta, w którym bardzo lubisz spędzać wolne chwile.

Tak, przede wszystkim dlatego, że tam jest moja rodzina, tam jest moja ziemia, woda… Często potrzebuję być blisko tego źródła. Dopiero kilka lat temu odkryłam, jak ważny jest dla mnie kontakt z naturą. Życie na wsi, sadzenie drzew, pielęgnowanie ogrodu, koszenie trawy, dbanie o ognisko domowe…to są przestrzenie, dla których chce mi się żyć.

Z kim chciałabyś spotkać się na scenie?

Z Marcinem Hycnarem. Do tej pory dane mi było pracować z nim w układzie dyrektor – aktorka. Pierwszy spektakl, w którym go zobaczyłam to „Tango” w reżyserii Jarockiego, a ostatni „Pogo” w reż. Kingi Dębskiej. Bardzo  imponuje mi jego podejście do zawodu, bycie na scenie,  jego warsztat. Jestem po prostu ciekawa tego zawodowego, aktorskiego spotkania. Podobnie kilka lat temu wymarzyłam sobie spotkanie w pracy z Kamilem Maćkowiakiem. Gramy razem w Teatrze Kamila Maćkowiaka spektakl „Idiota” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego (premiera odbyła się w 2021 roku). Lubię z nim grać, choć walczymy o swoje, postaci jednocześnie grają do wspólnej bramki. Nikt nie odpuszcza, i ja i on chcemy być najlepsi. I właśnie na to zwróciła uwagę podczas Gali Finałowej TEATROPOLIS Anna Dymna – każdy aktor przed wejściem na scenę musi mieć ten ogień i taką chęć, żeby zrealizować swoje zadanie najlepiej. Tylko wówczas wystawiamy sztukę na wysokim poziomie.

Skoro wspomniałaś już o Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS i Marcinie Hycnarze nie czujesz żalu, że byłaś tak blisko wygranej, która przypadła właśnie jemu.

Marcin Hycnar jak najbardziej zasłużył na Grand Prix drugiej edycji Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS, podobnie jak ja i inni z występujących aktorek i aktorów (śmiech). Po prostu poziom był bardzo wysoki. Jury w składzie Anna Seniuk, Andrzej Seweryn, Danuta Stenka, Łukasz Maciejewski, Krzysztof Witkowski zdecydowało przyznać mi wyróżnienie z pięknym uzasadnieniem: „za wielowymiarowy portret współczesnej dziewczyny, poszukującej wartości w świecie tych wartości pozbawionym, oraz za przypomnienie siły aktorstwa w Łodzi.”

Festiwalowa publiczność obejrzała Cię w monodramie „Ifigenia ze Splott”, to drugi w Twojej karierze monodram, niektórzy aktorzy unikają ich jak ognia, wspomniała o tym, chociażby Anna Seniuk, która dopiero ostatnio odważyła się wystąpić w tej teatralnej formie. Ty lubisz monodramy?

Tak, może dlatego, że ja przy tej formule aktorsko wzrastałam. Przez dziesięć lat zagrałam „Marzenie Nataszy” sto pięćdziesiąt razy. Gdy zniknęła z repertuaru, poczułam jakąś pustkę i wiedziałam, że jeżeli nadarzy się okazja do pracy nad kolejnym monodramem, to przyjmę tę propozycję. I tak się szczęśliwie złożyło, że Filip Gieldon przyniósł kilka sztuk z propozycją dla dyrektora. Między innymi monodram i dyrektor wybrał właśnie „Ifigenię ze Splott”.

Czyli dzieję się tak, jak sobie wymarzysz można powiedzieć?

Coś w tym jest — marzysz i masz. Dzieje się tak, jak chcemy, żeby się działo, więc dobrze jest wiedzieć, czego się chce. A to nie zawsze jest takie proste do nazwania. Ufam swojej intuicji i nie chcę czekać, aż świat i ludzie wokół mnie się zmienią, tylko działam w kierunku spełniania swoich marzeń, robię to, co mogę, aby pracować nad sobą i swoim rozwojem. Wrzucam siebie w nowe okoliczności, aby wciąż pozostać w aktywności twórczej.

Nad którym z tych monodramów pracowało się ciężej?

Praca nad Nataszą mam wrażenie, była bardziej intuicyjna, mniej świadoma, pełna ekscytacji, że w ogóle się dzieje. To przecież były początki mojej zawodowej pracy. Pracując na Ifigenią czułam większą presję, nie chciałam, aby ta postać była słabsza, od granej tyle lat Nataszy. I czuję, że udało mi się stworzyć zupełnie inną historię, a Filip doskonale mnie poprowadził.

W naszej rozmowie skupiłyśmy się na teatrze, a Ty przecież też chyba myślisz o rozwoju kariery filmowej?

Oczywiście. Przede mną teraz ciekawa i wymagająca dużego zaangażowania praca. Może dotychczas nie grałam w produkcjach dostępnych na platformach streamingowych, ale za to zagrałam w filmie Justyny Nowak, który znalazł się na festiwalu Berlinale – „Nic mnie w Tobie nie przeraża”. To było moje kolejne spotkanie z Justyną, wcześniej zagrałam w „Beauty” Iwony Kusiak. To ponad godzinny film eksperymentalny, hybryda łącząca filmowe i teatralne środki wyrazu. Liryczny i surrealistyczny komedio-dramat z elementami thrillera. Za rolę w nim otrzymałam nagrodę na Festiwalu „Teatroteka Fest 2019″. Dobrze wspominam również spotkanie z Filipem Gieldonem przy pracy nad spektaklem teatru telewizji „Kasie” Wojciecha Tremiszewskiego.

Tych nagród zdobyłaś zdecydowanie więcej za różne teatralne role.

Tak i jestem za nie wdzięczna. Cenię każdą z nich, jednak najważniejsze są te wyróżnienia przyznawane przez publiczność, bo utwierdzają mnie w przekonaniu, że moja praca nad rolą, spektakle, w których gram oddziałują na widza i pozostawiają go w refleksji. Mój zawód jest moją pasją, a na scenie zawsze daję z siebie wszystko, aby zagrać jak najlepiej, nawet wówczas, gdy miewam gorsze dni.

Zamykam pewien rozdział i otwieram nowy, mam dopiero trzydzieści cztery lata, tak wiele wyzwań przede mną!

Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Paweł Keler