Felietony

Felieton o Krysi

Dwa tygodnie temu skończyłaby 67 lat. Aż trudno mi uwierzyć, że Jej już nie ma od 19 miesięcy… Są straty, z którymi nie godzimy się nigdy, po prostu ten czas, który rzekomo „leczy rany” uczy z nimi żyć. Dziś samo to słowo wywołuje wzruszenie: „Mama”…

Może je jeszcze kiedyś powiem na scenie, wielokrotnie powtarzam je w myślach, gdy z Nią rozmawiam, nie: bardziej mówię, opowiadam, czasem „do Niej” płaczę… Wciąż, choć dużo rzadziej niż kiedyś, mam odruch, by do niej zadzwonić. Pamiętam, gdy zdecydowałem się w końcu skasować Jej numer, bo obsesyjnie się w niego wpatrywałem czytając na nowo te same SMS-y… Stało się coś dziwnego – telefon się zawiesił na jakieś pół godziny, nie reagował na żaden przycisk, żadne działanie – tylko, jak niewiarygodny dla mnie znak (wierzcie mi – jestem bardzo sceptyczny), wyświetlało się na ekranie: „Mama. Usunąć kontakt?”.

Najgorsze były pierwsze tygodnie. W dzień Jej śmierci grałem „Niżyńskiego”, nie pamiętam jak, wiem tylko, że zrobiłem to dla Niej, bo dwa dni wcześniej, gdy rozmawialiśmy, obiecałem Jej, że zagram i dopiero potem przyjadę znów do Gdyni. Dzień po pogrzebie bawiłem ludzi w „Ławeczce na Piotrkowskiej” – podobno skutecznie, nie pamiętam, wszystko działo się jakby na „autopilocie”. Przychodziły momenty, że musiałem pojechać na cmentarz… nagle… Brałem taksówkę – z pracy, czy skądkolwiek… jakby mnie wołała… Ale to ja wołałem, to ja krzyczałem strasznie – z tej pustki, z wyrwy, z braku… tak bolesnego, że nie zagłuszało go ani wino, ani rozmowy z przyjaciółmi.
Nasza relacja nigdy nie byłam idealna, dałem jej nieźle w kość jako nastolatek, na studiach też jeszcze nie byłem wymarzonym synem, ale potem, wraz z pracą nad sobą, dojrzewała we mnie świadomość, że to, co jej wyrzucałem, było bezpodstawne…

Bo Mama nie była szczególnie wylewna, nie mówiła o uczuciach, ale kochała każdym czynem, każdą troską czy lękiem o mnie. I wiem, że wyrwałaby sobie płuco, gdyby mnie to pomogło oddychać. Zostaliśmy z Tatą sami. Jej brak jest wciąż tak fizycznie odczuwalny… Wciąż staram się jeszcze nie oglądać Jej zdjęć czy filmów z rodzinnych imprez, wciąż, gdzieś głęboko w sobie, nie mogę uwierzyć, że ta silna, przebojowa kobieta zgasła zaledwie w kilka tygodni. Wciąż też sobie wyrzucam, czego nie zrobiłem, jak mogłem pomóc bardziej… Wciąż też myślę o tym przedostatnim dniu Jej życia, kiedy Ją przytulałem wiedząc o tym, o czym Ona nie wiedziała do końca, myśląc że to tylko chwilowe pogorszenie, że nie dałem jej do zrozumienia, nie powiedziałem jak bardzo jest ważna, najważniejsza, jak bardzo kocham…

Skasowałem Jej numer. Nie oglądam zdjęć. Tata sprzedał mieszkanie i przeprowadził się do Łodzi. Działam, gram, znów się śmieję, znów rzuciłem palenie… Ostatnio za rzadko jeżdżę na cmentarz, ale cały czas jest ze mną, nawet fizycznie… Jej podpis, imię, wytatuowałem sobie na sercu, bo czułem, że muszę… choć taki erzac Jej obecności… Często też mi się śni… Nawet ostatnio, choć pierwszy raz inaczej… Nagle cofam się w czasie do lat 60. i spotykam Ją – Krysię, uśmiechniętą nastolatkę z długimi włosami. Patrzę na nią i mówię: „Nie znasz mnie, ale kiedyś będę twoim synem”. A ona: „Wiem… nie mogę się doczekać”. l